W jaki sposób moja choroba wpływa…

…na mój stan fizyczny? Umysłowy? Duchowy? Emocjonalny? To jest bardzo ciekawe pytanie w kwestii tego, że nie mam wpływu na moją chorobę, a wyłącznie na moje zdrowienie. Choroba za to ma wpływ na mnie, a Program Dwunastu Kroków mogę „przerobić”, ale zadziała wtedy, kiedy Program „przerobi” mnie. Trafne jest określenie, że samo się nie zdrowieje, tak jak samo się nie ćpało. Sięganie po substancje psychoaktywne było jedynie odpowiedzią na różne moje życiowe nieumiejętności. Dziś z perspektywy czasu myślę, że miałem naleciałości osobowości uzależnionej przed fazą krytyczną uzależnienia. Jak to wygląda dziś z perspektywy czasu? Czy potrafię zidentyfikować w jaki sposób choroba wpływa na mnie i czy potrafię odczytać sygnały ostrzegawcze? Zasada identyfikacji stosowana na mitingach jest bezcenna. Pozwala ona zachować równowagę, uważność i samoświadomość by skorzystać z narzędzi, które zdobyliśmy na swojej drodze. Pozostaje wtedy tylko zaakceptować, że jestem chory, otworzyć swój umysł i wyrazić dobrą wolę w postaci chęci do działania.

„Może wiem najlepiej, dlaczego tylko człowiek potrafi się śmiać; tylko on cierpi tak bardzo, że musiał wynaleźć coś takiego jak śmiech.” – Friedrich Nietzsche

Choroba uzależnienia na mój stan fizyczny wpływa w ten sposób, że program HALT stosuję na pierwszym miejscu i jest moim kompasem. Choroba sprawia, że jestem czujny i staram się być uważny na dokonywane przeze mnie wybory, czy też obsesje. Mam świadomość co sprawia mi przyjemność, satysfakcję, buduje kondycję i jednocześnie jest dla mnie formą medytacji – bieganie, morsowanie, spacerowanie. Objadam się i źle mi z tym, czuję poczucie winy, ulegam pokusom i pragnieniom zmysłu smaku. Jem duże porcje, jakbym chciał coś zajeść, a to po prostu apetyt rośnie w miarę jedzenia. Potrzebuję wtedy uznać bezsilność i podjąć działanie, zmianę zachowania. Nie chcę cierpieć, a cierpię, bo czuję się słaby, mający napady nieumiarkowania w jedzeniu. Fizyczny aspekt to również regulowanie swojego popędu seksualnego w kompulsywny sposób. Silny stres, lęk, napięcie odzwierciedla się na wysypkach na ciele, podrażnieniu skóry, zaciśniętej szczęce i pięściach – napięcie w ciele. Dalej mamy osłabienie, senność, głód, poczucie bliskie przeziębieniu bądź łamanie w kościach, czyli reakcja psychosomatyczna. Nerwowe ruchy dłońmi, napięcie karku, chowanie klatki piersiowej w barkach – przygarbienie. Choroba potrafi infekować moje ciało. Portalem zapewne jest umysł, który ma skłonność do kopania coraz głębszych dołków. Rytuały, bądź zachowania, które wykonywałem będąc w czynnym uzależnieniu (np. nieprzespanie nocy, zaburzenie rytmu dnia i zegara biologicznego, kontakt z wyzwalaczami itd.) i robię to w życiu w czystości – czuję wtedy wczytanie się stanu fizycznego, który towarzyszył mi wtedy. Ten stan to poczucie elektryczności, napięcia, potliwości. Sfera fizyczności versus choroba to sztandarowo pobudzenie, bezsenność, senność, amotywacja.

Stan umysłowy versus choroba to przede wszystkim obsesje, ułuda, wyobrażenia, przekonania, etykiety. Egotyzm, egocentryzm, filmy w głowie. To mój chory umysł potrafi mi płatać figle posiłkując się racjonalizacją bądź podsycać lęk i reagować paniką bądź zmrożeniem. Drugim obliczem stanu umysłowego jest to, że znam narzędzia, mam doświadczenia, z których korzystam w dążeniu do utrzymywania stanu równowagi. Cały czas się rozwijam, dokształcam, choć to potrafi być również obusiecznym mieczem, który czasem rykoszetem odbija się na mnie. A intelekt i wiedzę naukową zdarza mi się postawić ponad Siłę Wyższą i wtedy bardzo często cierpię, ponieważ świat jest nieprzewidywalny, a mój umysł nieprzerwanie dąży do kontroli wszystkiego i wszystkich dookoła. Wszystkie mechanizmy iluzji i zaprzeczeń, które prowadzą do wewnętrznych kłótni – dopuszczanie do głosu mojego wewnętrznego krytyka. Umysłowa sfera versus choroba to aspekt, w którym staram się brać swoje życie na rozum i ubierać wszystko do rangi faktów, z którymi nie dyskutuję. Choć bardzo często te fakty są pozorne, ponieważ odgrywają się w mojej głowie i są fikcją, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. To zachowanie nazywa się samowolą, czyli podaję wiarygodne argumenty wobec moich poczynań nałogowych.

Mówią, że w zdrowym ciele zdrowy duch, więc odwracając to w chorym ciele, chory duch. Tak też jest w tym przypadku. Lęk postrzegam jako aspekt duchowy, uczucie to otrzymałem od Siły Wyższej, aby korzystać z niego jak z wewnętrznego kompasu. Potrzebuję zdobywać się na odwagę, zadawać sobie co rano pytanie, wobec czego mam dziś nadzieję i podsumowywać dzień listą wdzięczności. Uważam, że sfera duchowa oddziałuję na wszystkie pozostałe, ale tutaj właśnie szukam źródła – przysłowiowej rybiej głowy. Sumienie, moralność, a śladem tego uczciwość i lojalność wobec samego siebie przede wszystkim. Zrozumiałem, że szczerość jest oddechem dla duszy, a kiedy popadam w nieuczciwości – wobec samego siebie, to zaczynam się dusić. Tutaj czuję, jak działa Program i jego istota czyli zasady duchowe powodujące, że jest duchowym narzędziem. Podchodzi to pod etykę i ważne pytania życiowe – „co m służy, a co mi nie służy?”. Moja choroba jest tak silna, jak silne są moje tajemnice z nią związane.

Emocjonalnie to również postrzegam uzależnienie jako łaskę, poznanie samego siebie, uwewnętrznianie przełożone na uzewnętrznienie. Mówienie o sobie, szukanie pomocy, szczerość, otwartość, postrzegam to jako pewnego rodzaju talent. Choroba wpływa na tą sferę w ten sposób, że pojawia się furtka do izolacji, wyobcowania, szukanie różnic, nieufność, porównywanie się, ocenianie. To napędza kule śnieżną, która aktywuje moje wady, złość, manipulację, którą angażuję sferę umysłową, żeby sobie to zracjonalizować i mieć alibi, że „na głowę to mam rację”. Ostatnio usłyszałem coś, co mi szumi w głowie, duszy i sercu, że „albo racja, albo relacja”. Wcześniej od znajomego z Wrocławia słyszałem za to zwrot, że „kto ma rację ten stawia kolację”. Życie dzisiaj postrzegam jako przygodę i naukę. Staram się podchodzić z ciekawością, uważnością i obecnością. Nie zapominam o tym, że jestem tylko człowiekiem. Najważniejsze jest to, że nie jestem problem do naprawienia, a cudem do odkrycia. Tego Wam również życzę, żeby się nie umartwiać, a doceniać to co macie. Wiem jak ważne jest, gdy coś docenię w głowie, a później docenię to w sercu. To tak jak z wybaczaniem, jedno to jest to zrobić w głowie, a czym innym jest wybaczyć w sercu. Warto żebym o tym pamiętał, zwłaszcza w kontekście zadośćuczynień.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *