Mam na imię Gabrysia. Mam 28 lat i kilka dni temu minęło sześć lat odkąd jestem czysta. To dla mnie bardzo ważna rocznica z wielu względów. Jednym z nich jest fakt, że właśnie teraz wybija mi tyle lat czystości, ile wcześniej spędziłam na codziennym odurzaniu się różnymi substancjami. Dodatkowo ostatni rok obfitował w niespodziewane i rozczarowujące sytuacje w mikro i makro skali. W skali mikro doświadczyłam bólu i bezsilności w relacjach z bliskimi mi ludźmi. W skali makro zastała nas wszystkich wojna w Ukrainie i obraz wielkiego cierpienia. Kiedyś tego typu wydarzenia stanowiły paliwo mojego uzależnienia. Poczucie krzywdy czy niesprawiedliwości to dobry pretekst żeby wrócić do czynnego uzależnienia. To też dobry pretekst, żeby podać cierpienie dalej i wykorzystać innych ludzi, aby poczuć się na chwilę lepiej. Tym razem jednak postanowiłam wybrać coś innego. W tym wielkim lęku i rozpaczy przez cały czas gdzieś z tyłu głowy miałam zaufanie do mojej drogi zdrowienia. To był najprawdopodobniej najtrudniejszy jak i najbardziej odkrywczy rok odkąd jestem czysta. Dowiedziałam się mnóstwa rzeczy o sobie, o których zupełnie nie miałam pojęcia. Przewartościowałam relacje z ludźmi. Przede wszystkim jednak odzyskałam prawdziwą relację ze sobą.
Oto kilka kluczowych rzeczy, które odkryłam.
Cierpienie uszlachetnia (o ile nie podajesz krzywdy dalej).
Był taki czas na przełomie roku, kiedy budziłam się z płaczem, zasypiałam z płaczem, a w ciągu dnia wypłakiwałam się w pracowym kiblu. Nie miałam ochoty na ludzi, na mitingi, czy na pisanie Programu. Nie miałam ochoty istnieć.
Na co dzień doceniam swoją wrażliwość. Zwykle wtedy, gdy jestem w stanie błogiej szczęśliwości. Jednak w takich chwilach jak wspomniane przed momentem, moja wrażliwość stanowi przekleństwo. Kiedyś, będąc w czynnym uzależnieniu uciekałam od intensywności tych uczuć, zażywając substancje psychoaktywne. Tym razem byłam w tym całą sobą. Cierpienie trwało całkiem długo. Nie było widać jego końca, aż do chwili, gdy ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu naprawdę minęło. Gdyby ktoś w tamtym momencie powiedział mi, że cierpienie uszlachetnia, pewnie bym go pobiła (a tak się składa, że potrafię ). Teraz jestem przekonana, że tak się właśnie stało. Czuję się uszlachetniona, ha!
Co to dla mnie oznacza? Mam do siebie szacunek i dużo miłości, w związku z tym, że pomimo trudnych momentów nie skrzywdziłam siebie, ani innych ludzi. Wierzę, że w takich chwilach kształtuje się mój charakter.
Wiele moich relacji z ludźmi nie było opartych na wzajemności.
W ostatnim roku okazało się, że w relacjach, w które najwięcej zainwestowałam, nie miałam oparcia kiedy tego potrzebowałam. Oczywiście, dobrze jak jest dobrze. Ale co wtedy, gdy dzieje się źle? Wtedy rzeczywistość weryfikuje jakość takich relacji. Za dużo dawałam, żeby uzyskać aprobatę (to mój udział) i niewiele dostawałam w zamian. Wybierałam często niedostępnych emocjonalnie ludzi, którzy nie mieli zasobów, żeby dać mi wsparcie. Co ciekawe relacje, w których dostawałam od początku mnóstwo ciepła i miłości, w spokojnych czasach zdrowienia nie były dla mnie na tyle atrakcyjne, żeby się o nie starać. Na szczęście te osoby ze mną zostały i to one ukochały mnie najmocniej, gdy sama nie miałam na to siły. Przewartościowałam więc związki z ludźmi i skupiłam się na tych, gdzie czułam równowagę, miłość i wzajemny szacunek. Gdy to piszę, bardzo się wzruszam na myśl o moich najdroższych przyjaciółkach, które stawały na głowie, żeby mnie wtedy pocieszyć.
Jestem najważniejszą osobą w swoim życiu.
W ostatnim roku zaczęłam na nowo odzyskiwać swoją niepodległość. Okazało się, że uwielbiam spędzać ze sobą czas i robić dla siebie wspaniałe rzeczy. Skupiłam się jeszcze bardziej na swojej edukacji. Zabrałam się na poważnie za sport, bo okazało się, że łatwiej mi o równowagę emocjonalną, kiedy porządnie się spocę. Wróciłam na górskie szlaki w nowym wydaniu – zupełnie sama. Jeśli ktoś powiedziałby mi rok temu, że jestem w stanie ogarnąć się solo na szlaku, czy kimać na dziko w górach, chyba bym go wyśmiała. Odkryłam w sobie prawdziwego leśnego dziada, który ucieka w krzaki przy każdej możliwej okazji, bo tam czuje mocniej obecność Siły Wyższej.
Bezwzględnie żegnałam się z wieloma przyjaciółmi – bez uraz, z wdzięcznością za wspólną drogę. Żegnałam się z rzeczami, które przestały mi służyć. Zaczęłam być uczciwa w wyrażaniu swojej złości w relacjach z bliskimi. Kiedy jestem szczera, moje relacje stają się bardziej autentyczne, a te nieautentyczne zwyczajnie się kończą. Słowa niestety oddają tylko w niewielkim stopniu istotę tego procesu, ale musicie mi zaufać… It’s been hell of a ride!
Gdyby nie wspomniany na początku kryzys, ta niesamowita podróż w głąb siebie nie miałaby prawa się wydarzyć.
Modlitwa za ludzi, do których mam urazę pomaga.
Oczywiście w ostatnim roku w obliczu różnych zawodów nałapałam sporo uraz do ludzi. Niestety orzekanie o winie na niewiele się zdawało, gdy urazy zjadały mnie od środka. Postanowiłam więc za każdym razem, gdy „znielubiane” osoby wpadały mi do głowy, modlić się za nie gorliwie – najpierw bardzo niechętnie, a potem coraz bardziej w zgodzie ze sobą. Po jakimś czasie byłam też w stanie zweryfikować na chłodno swoje udziały w pewnych sytuacjach i wziąć na klatę mój kawałek odpowiedzialności.
Dzięki służbom w NA odzyskuję zaufanie do procesu zdrowienia.
Często w ostatnim roku służyłam na autopilocie. Na co dzień służąc, nie czuję weny, duchowych uniesień, czy wzruszeń. Często służbie towarzyszy frustracja, zniechęcenie, czy bunt. Oczywiście to moja choroba stoi za wszystkimi niesprzyjającymi uczuciami. Wiem jednak ze swojego doświadczenia, że nadchodzą takie chwile, kiedy po jakimś czasie żmudnej służby bez żadnych rezultatów, pojawiają się dary zdrowienia. To te momenty, kiedy dostrzegam ogromną przemianę (w którą być może sama nie do końca wierzyłam) w jednej z moich podopiecznych, albo gdy płaczę ze wzruszenia wspólnie z pensjonariuszami na mitingu w ośrodku. To te chwile sprawiają, że odzyskuję wiarę w to, że to działa. Ba! Odzyskuję wiarę, że to wszystko działa poza moją kontrolą.
Pisanie Kroków, a życie Programem to nie to samo.
W zasadzie doskonale zdawałam sobie z tego sprawę już w poprzednich latach zdrowienia. Jednak na własnej skórze poczułam to dopiero w ostatnim roku. Są takie momenty w moim zdrowieniu, kiedy nie piszę Programu kilka dni i potrafię żyć Programem, stosując zasady duchowe w praktyce. Są też takie chwile, kiedy jak przykładna uczennica odpowiadam na pytania z podręcznika do Kroków, będąc jednocześnie nieuczciwą w pracy, skoncentrowaną tylko na sobie, czy zamkniętą na potrzeby innych ludzi. Zobaczyłam, jak sprytnie potrafię siebie oszukiwać i pracować na swój nawrót, korzystając z pozoru z narzędzi, jakie oferuje mi Wspólnota.
_____________________________________________________
Uffff… To chyba już koniec moich wynurzeń. W ostatnim roku odkryłam naprawdę mnóstwo o sobie i to jedynie kawałek góry lodowej. Nie mamy tutaj jednak miejsca na książkę i uprawianie grafomanii, więc pozwolę sobie ocalić te kilka rzeczy, które wpadły mi w ostatnich godzinach do głowy. W moim zdrowieniu pewne odkrycia (prawdy), które wyłaniają się na różnych etapach, są bardzo płynne i nie są absolutne. Jestem więc przekonana, że kolejny kryzys większość z nich na nowo zweryfikuje.
Mam w sobie mnóstwo wdzięczności za moich wspaniałych przyjaciół, za Wspólnotę i za cały ten czysty czas. To naprawdę wielka przyjemność, kiedy mogę obserwować to, kim się staję w zdrowieniu. Kiedy już myślę, że nic mnie nie zaskoczy, zaskakuję siebie sama.
Gaba, zdrowiejąca uzależniona. 🍀
Dodaj komentarz