Wróciłem wspomnieniami do dnia 27 lipca 2016 roku. Sześć lat temu to był ten dzień, w którym już myślałem o tym, że na drugi dzień jadę na terapię długoterminową. Taką decyzję podjąłem, ponieważ poprzednie próby skończyły się fiaskiem. Zapukałem w swoje dno od spodu, kończąc na myślach samobójczych, psychozach, długach i beznadziei. Aktem desperacji była próba podjęcia leczenia inaczej niż do tej pory, nie prywatnie, a państwowo – na NFZ. Terapia nie miała trwać krótko tj. 28 dni, ale miała być rozłożona na dłuższy okres tj. rok. Kolejną różnicą jest to, że ta pierwsza, krótkoterminowa, prywatna była w województwie lubelskim, a ta druga, czyli długoterminowa, państwowa była w województwie lubuskim. Plus jest taki, że z tej pierwszej wyciągnąłem taki wniosek, że nie jestem w stanie w sposób kontrolowany zażywać i choć mi o tym mówili to i tak musiałem sam sprawdzić. Dotknąć tego gorącego pieca i się oparzyć. Jestem uzależniony i nieumiejętnie próbuję zarządzać swoim życiem. Pogodziłem się z tą myślą. Zwróciłem się o pomoc wtedy do siły większej.
Dzień przed przyjazdem do Jordanowa – filii kwalifikacyjnej ośrodka Nowy Dworek wspomniany 27 lipca ćpałem do końca. Choć nie były to substancje z podstawowej palety testów wykrywających zażycie. Szczerze to sam nie wiem co to były za substancje. Równie dobrze mogła to być trutka na szczury, bo czułem się jak szczur, ale przeżyłem. Dziś cieszę się, że przeżyłem ten swój narkotykowy maraton, mimo że poruszałem się po omacku w substancjach, które zażywałem i z drugiej strony jestem wdzięczny, że się nie znałem na tym, bo jak to nazywa mój znajomy Chemik – „to co kiedyś było błogosławieństwem, z czasem stało się przekleństwem”. W tym wszystkim miałem również przepisaną wcześniej od lekarza psychiatry benzodiazepinę, która była na zespół abstynencyjny. Tak naprawdę to byłem nieźle odrealniony i pozbawiony sensu życia. Nie brałem narkotyków po to, żeby doznać euforii, a raczej brałem narkotyki tylko po to, żeby nie zderzyć się z bolesną rzeczywistością. Tak jak chcąc popełnić samobójstwo nie myślałem o tym, że chcę przestać żyć – tylko o tym, że już nie mam siły żyć i to życie nie ma sensu. Nie miałem zespołów odstawiennych, ponieważ nie odstawiałem zażywania do samego końca, ale leki przepisane brałem – bo czemu mają się zmarnować? Przez większość mojego życia myślę, że sensem były narkotyki. To był złudny sens i dziś uczciwie mogę to nazwać, że to był cyrograf.
Przez te ponad 400 kilometrów drogi do ośrodka, do którego jechałem wraz z rodzicami (choć wszystkie formalności typu zgłoszenie się do ośrodka, uzyskanie skierowania od lekarza psychiatry, dzwonienie co tydzień i potwierdzanie swojego przyjazdu załatwiałem sam) nie myślałem o tym, że mogą mnie nie przyjąć, bo jednak coś wyjdzie na testach. Nie myśląc logicznie oddałem mocz niedaleko pomnika Jezusa Chrystusa w Świebodzinie (dokładnie w tym mieście, w którym Tesco powstało przed Chrystusem) to znacznie wydłużyło moje oczekiwanie na przyjęcie do ośrodka, ponieważ nie jest tak łatwo ponownie zebrać się na oddanie moczu… Przed samym przyjęciem wiadomo uruchomiły się mechanizmy, że to jednak nie jest dobry pomysł żebym zamykał się w ośrodku długoterminowym, że na pewno są jakieś inne rozwiązania. Nie, nie ma innych rozwiązań, zdecydowaną większość wypróbowałem wcześniej. Szczerze to ja tam wszedłem jeszcze „porobiony”. Na wejściu datę swoich urodzin podałem 28 listopada 2016, o czym dowiedziałem się kończąc terapię i oglądając swoje zdjęcie z kwalifikacji. Na teście pozytywnie wyszło mi BZD i z tego tytułu nie uczestniczyłem od początku w życiu grupy, tylko ergo terapeutycznie odparowywałem. Z tydzień chyba nie uczestniczyłem w zajęciach terapeutycznych, a jedynie w operatywkach, rejonach, posiłkach i pozostałych technicznych sprawach życia ośrodka. Łącznie na kwalifikacji (tak się nazywa pierwszy etap w ośrodku) spędziłem 5 tygodni i szczerze to myślałem, że mnie odeślą stamtąd, bądź zostanę tam na cały rok. Dziś wiem, że nie bez kozery hasło Nowy Dworek – nowe życie ma sens. Nie będę tutaj pochylał się nad tym, ile fantastycznych osób poznałem, ile pięknych chwil przeżyłem, bo to nie o tym teraz. Faktem jest to, że tam poznałem Wspólnotę Anonimowych Narkomanów oraz przyszłego Sponsora, o czym wtedy nawet nie myśleliśmy.
Moje doświadczenie mówi mi o tym, że potrzebowałem tej wiedzy i umiejętności, których nabyłem na terapii. Korzystania z umiejętności terapeutów w konfrontowaniu mnie z rzeczywistością oraz bycia rozbrajanym poprzez grupę terapeutyczną oraz małe grupy. Terapia jest sceną, na której odgrywałem bardzo wiele ról zanim do czegoś doszedłem w życiu, czyli doszedłem do siebie. Emocje, mechanizmy, schematy, relacje, wyzwalacze, głody, nawroty i przede wszystkim czas, dzięki któremu mogłem się zregenerować umysłowo i fizycznie był bardzo ważny. Osobiście uważałem, że nie będę potrafił się wysławiać i płynnie posługiwać ojczystym językiem, a co najwyżej jakimś dźwiękopodobnym bulgotem. Miałem często coś na końcu języka i szczerze myślałem, że już tak zostanie. Miałem lęki, ale również miałem nadzieję dzięki tym wszystkim osobom, które już były „dalej” w terapii. Taka nauka życia w przyspieszonym trybie. Szczerze to ostatnio przed samym sobą się też przyznałem, że specjalnie skłamałem terapeutom, że mam nałogowy problem z grą na konsoli (bo w jednej z filii było dużo ergoterapii, ale mieli tam PlayStation) bo nie chciałem trafić do filii wiejskiej w Nowym Dworku. Ktoś mi powiedział, że nie biorą tam osób, które identyfikują się z problemem uzależnienia od gier. Nie wiem, czy to miało jakiś wpływ, ale trafiłem do filii w Glińsku, bo Joker był skierowany przede wszystkim do osób uzależnionych z podwójną diagnozą. Bardzo dużo się wydarzyło w tym czasie i może kiedyś się pokuszę o to, żeby spróbować to opisać. Po filii wiejskiej przychodził moment przejścia pacjenta do filii miejskiej, czyli na ulicę Małą w Świebodzinie. O ile dobrze pamiętam wymagało to kategorii 3-1-3, czyli 3 kategorii w programie, która mówiła o tym, że chcę, 1 w kategorii społecznej, czyli byciu odpowiedzialnym i w pewnego rodzaju „prospołecznym” oraz 3 w kategorii zajęciowej, którą można było uzyskać realizując funkcję zajęciowe w życiu filii wiejskiej (np. szef pracy, szef k.o., szef kuchni, gospodarz, szef dyżurnych). Faktem jest to, że życie w Nowym Dworku to był swoisty mikroklimat. Wszystkie filie plus hostel dawało około 130 pacjentów spokojnie. Jestem wdzięczny za to wszystko.
Wspólnotę Anonimowych Narkomanów poznałem podczas mojego etapu leczenia w filii miejskiej w Świebodzinie. Świadomie uczestniczyłem w panelu informacyjnym zorganizowanym na Małej. Od tamtego czasu zacząłem uczęszczać na mitingi grupy Duchowo Mocni Kontakt w Świebodzinie, którą mogę nazwać matczyną grupą i mam do niej ogromny sentyment. Znane jest zapewne większości z Was hasło, że terapia się kiedyś kończy, a Wspólnota pozostaje. Bardzo to wziąłem do siebie i choć część tych osób, które uczestniczyło w mitingach poznałem podczas pobytu w ośrodku to zobaczyłem, że to jest coś zupełnie innego. Nie było informacji zwrotnych, był prowadzący miting, ale to nie był prowadzący sprawy społeczności, który wchodził w rolę sędziego. To co wtedy poczułem to myślę, że to był właśnie duchowy kontakt. To była ta sfera, która nie była poruszona podczas terapii i pozostała uśpiona. Wiadomo, że przywiązywałem się do ludzi, miejsc, obowiązków podczas pobytu na terapii długoterminowej, ale to wszystko było z góry ułożone. Jestem uzależniony, potrafię być perfekcyjnym pacjentem, asem terapii, przerobiłem to. We Wspólnocie nic nie musiałem, z czasem po prostu zacząłem się za to odwdzięczać co dostałem. Wspólnota zbudowała we mnie poczucie przywiązania i przynależności, poczucie bezpieczeństwa i akceptacji. Choć na początku myślałem, że okres czystości mierzy się od pierwszego mitingu, na którym nie powiedziałem, że jestem pierwszy raz (bo gdzieś kiedyś byłem na AA, to ja wiem co to są mitingi). Wszystko wydawało mi się nowe, szczere i szybko stało się moją siatką alternatywną. Kończąc terapię czułem się zaopiekowany tym, że mam ludzi ze Wspólnoty. Zostałem na hostelu pół roku, później przeniosłem się na hostel pod Warszawę do Mazowiecko Parku Narodowego na pograniczu Otwocka i Karczewa. Miałem dłuższą przerwę w mitingach, poszedłem chyba raz na miting w Otwocku podczas całego mojego pobytu tam. To dla mnie też ciekawe doświadczenie, ponieważ wszedłem wtedy na etap terapeutycznej pracy pogłębionej, poznałem dziewczynę, pracowałem, otoczony byłem ludźmi, pośród których czułem się bezpiecznie i w pełni akceptowany – może dlatego te potrzeby, które wcześniej realizowałem we Wspólnocie mogłem zaspokoić w sposób alternatywny? A może zwyczajnie byłem leniem i nie chciało mi się zorganizować i pójść na miting i tak to sobie tłumaczyłem? Fakty są takie, że kiedy wróciłem do Warszawy na stałe to dopiero wróciłem na mitingi i czułem się mega dziwnie. Czułem się obco, czułem się jak outsider. Miasto, w którym się urodziłem, wychowałem itd., a ja czułem się nie swojo na mitingu. Zaczynałem myśleć co inni myślą. Dziś wiem, że to była autoobsesja i to naturalne w procesie zdrowienia. Wszak kryzysy są elementami zdrowienia, a nie jak mylnie można twierdzić – choroby. W każdym razie nauczyłem się mówić o sobie i o tym co przeżywam, dzięki temu mogłem złapać wyciągnięte do mnie dłonie. Dziś dzięki temu wiem co oznacza dla mnie zasada duchowa dobrej woli. Tu nie chodzi o to, co pomyśle – tylko o to co zrobię w związku z tym, że coś chcę zrobić.
Dziś podróż trwa nadal. Mam ludzi, których nazywam i czuję, że są moimi przyjaciółmi. Kiedyś nie wyobrażałbym sobie tego, że ktoś może mi dać klucze od swojego mieszkania z prośbą o zaopiekowanie się zwierzętami. Spędzać wspólnie czas na wyjazdach w górach, gdzie dziesięciu mężczyzn realizuje pracę na Programie Dwunastu Kroków i pośród zasp po pas podejmujemy temat głosowania, kto jest za tym, że idziemy dalej, kto jest za tym, że schodzimy, a kto się wstrzymał od głosu. Zdałem egzamin na prawo jazdy, poszedłem na studia, na których za swoje wyniki otrzymuję nawet stypendium, odważyłem się na zmianę perspektywy zawodowej w trakcie której obecnie cały czas jestem i wytrwale dążę do jej realizacji. Zebrałem bezcenne doświadczenie w związkach. Wielu spośród listy osób, które skrzywdziłem – zadośćuczyniłem. Cały czas uczę się żyć i stosować Program Dwunastu Kroków we wszystkich sferach mojego życia najlepiej jak potrafię – właśnie teraz, właśnie dzisiaj. A na początku był chaos i nic nie wskazywało na to żeby miało być inaczej.
Dodaj komentarz