Mam na imię Łukasz i jestem uzależniony. Wychowałem się w rozbitej rodzinie z mamą, niańką i dwójką mojego rodzeństwa. Ojciec odszedł jak miałem 4 lata w 1984 roku. Jak pamiętam matka rzadko bywała w domu. Ciągle pracowała a jak była to albo zmęczona, bądź w towarzystwie „ciotek” i „wujków”. Lata osiemdziesiąte pamiętam słabo, a wspomnienia pokazują tylko jak wszędzie dookoła lała się wódka. Już jako małe dziecko w kołysce byłem uspokajany namoczonym palcem niańki w pianie piwa, który ssałem. Nawet to, że jestem ssakiem wykorzystywano żebym był spokojny. Jako nastolatek uwarunkowywałem się na podwórku punk-rockowym, czyli sraj na system, anarchia i imprezy. Pierwszy raz jak się upiłem miałem 9 lat. Pierwsza marihuana w wieku 13 lat i też wtedy pierwsze próby z amfetaminą, o kleju i rozpuszczalniku nie wspomnę.. Trzynaście lat, to wtedy mama wyjechała do Włoch i poszedłem mieszkać do babci z moją siostrą. Młodszy brat został w naszym mieszkaniu z niańką. To rozstanie i rozbijanie rodziny w późniejszych latach zaowocowało moją wędrówką i ucieczką od obowiązków.
W wieku lat 16 na stałe wyjechałem do mamy, do Włoch. Przez rok siedziałem tam w domu sam, nie znając języka. Mimo to i tak zdobyłem źródło do haszu i pozwolenie na picie piwa w domu. Hasz paliłem jak stary rastaman 25 gram na cztery dni. Skąd brałem na to pieniądze? Dilowałem. W roku 1999 wyjechałem do pracy 300 kilometrów od Rzymu – do Ancony i tam poznałem moją żonę. Po raz pierwszy się zakochałem. Żona była starsza i to mi imponowało. Jeszcze przed ślubem przestałem palić hasz i pić tak dużo piwa. Po prostu znalazłem zamiennik – „Miłość”. Potem była praca, założyłem firmę przeprowadzkową i przez prawie dwa lata harowałem. Nic się nie liczyło, tylko firma, spłata rat i zarabianie pieniędzy – pracoholizm. Przez pracę zacząłem tracić siebie, moje ideały, priorytety się zmieniły. Żona była gdzieś na trzecim, czwartym miejscu. To było tak: po pierwsze praca, po drugie moja firma, po trzecie Ja i dopiero później może żona. Po wielu kłótniach zrezygnowałem z firmy i odszedłem.
Powróciła butelka z piwem, a skręty już mi nie wchodziły jak wcześniej. Zauważyłem, że po zapaleniu łapię doła. Myśl mnie dopadała, że utraciłem to coś. Nie radziłem sobie z porażką i emocjami. Tylko alkohol mi dawał ukojenie. Moje picie w „ukryciu” szybko rozwaliło mój związek. Uciekłem od żony tam, gdzie ja i mój alkohol był bezpieczny – do Mamy. W osiem miesięcy stoczyłem się na moje pierwsze dno. To wtedy powiedziałem do mamy: „Mamo ja chyba jestem alkoholikiem”. Matula odpowiedziała mi „Synu skończ pierdolić, nie jesteś alkoholikiem. Po prostu przestań pić!”. A ja to przyjąłem z entuzjazmem, bo mama mi powiedziała przecież, że nie mam problemu potrzebuję tylko … przestać pić. Chociaż nie umiałem przestać ja uwierzyłem mamie.
Po tym ośmiomiesięcznym ciągu picia i co tygodniowym wciąganiu kokainy (wtedy to dla mnie było mniej szkodliwe niż to widzę dziś) dostałem pracę w mieście mojej żony. Żona moja nie chciała mnie widzieć, bała się mi zaufać i nie dopuszczała mnie do swojego świata. Ja nadal piłem. Nie było widać po mnie, że mam problem, bo wtedy miałem „twardą głowę” i zmieniłem otoczenie. Na razie moje uzależnienie wydawało się bezpieczne. Po czterech miesiącach prób spotkania się z żoną poznałem kobietę. Dziewczynę o 3 lata starszą, którą pasowała do mojej klasyki i stylu życia, czyli sex, drugs i imprezy. Tak naprawdę to więcej piliśmy niż ćpaliśmy, ale czy to jakaś różnica? Nie sądzę. I tak na ciągłym rauszu spędziłem z tą dziewczyną 2,5 roku picia, seksu, jeżdżenia samochodem pod wpływem. Nie pamiętam dnia czystości, może nie zdrowieniowego, tylko – bez picia. Chyba takiego nie było. Okłamywałem wszystkich. Byłem bogiem przez pewien czas, byłem kimś, tylko kim? Świat się kręcił wokół mnie. Kobieta jedna z najbogatszych w okolicy, samochód pod tyłkiem. Nie pracowałem, jeździłem z deską skateboardową w bagażniku i byłem na wszystkich imprezach w okolicy. Wszędzie mnie było pełno, nawet gazety o mnie pisały: „Nieznany sprawca pobił w sylwestra chłopaka, który leży w śpiączce”. Na szczęście ten chłopak się wybudził. Jak już zaczęto w towarzystwie mówić mi na początku w taki nijaki sposób, że chyba mam problem z alkoholem, to co zrobiłem? Znowu uciekłem, gdzie? Do mamy. Tam zawsze byłem bezpieczny nikt mi nic nie wytykał. Tylko, że kolejna porażka coś zmieniła w moim życiu. W sposobie myślenia i działania. Moi znajomi z Polski i brat siedzieli już grubo w amfetaminie. Nie powiem, bo co jakieś 3-6 miesięcy ja też lubiłem „powąchać”. Nigdy wcześniej bym nie pomyślałem żebym stoczył się tak żeby walnąć w żyłę. Oni niech sobie walą, a ja się tak nie stoczę – powtarzałem sobie. No, ale żeby być „najlepszym” musiałem się przełamać i w 2006 roku po raz pierwszy dałem się komuś wkłuć mi w żyłę. Od tamtej pory sam sobie robiłem iniekcję. To był rytuał. Robiłem to prawie na pokaz. Nie kryłem się tak jak wszyscy. Zaczynałem nawet się tym szczycić, jakim to ja jestem kozakiem, że walę po kablach. To sport dla odważnych mówiłem sobie.
W 2007 roku uciekłem od mamy, w końcu i bezpieczne gniazdko stało się niebezpieczne dla mojego drugiego uzależnienia i postanowiłem przyjechać do Polski tylko na tydzień lub dwa. Chociaż w głębi serca wiedziałem, po co jadę. Liczyła się tylko amfetamina. A w Polsce było jej sporo. W 2008 roku w czerwcu trafiłem pierwszy raz do więzienia za dwa rozboje. Wystarczyło, że byłem uczestnikiem pobicia i kradzieży i dostałem wyrok 3 lata. W więzieniu po terapii alkoholowej z początku, a później dotyczącej uzależnienia krzyżowego urwałem z wyroku 6 miesięcy. Z czego na wolności byłem 4 miesiące i dostałem sankcję na 3 miesiące za włamanie. Po uchyleniu sankcji byłem tylko.. 9 dni na wolności. Moje ówczesne postrzeganie świata, uzależnienie, oszustwa, wszystko, co z tym idzie pozbawiło mnie wolności na 17 lat, z których zostało mi zdjęte 1.5 roku, więc sumując odsiadkę to 15 i pół roku.
Odsiedziałem już 11 i pół roku. Od trzech lat jestem czysty, wolny i szczęśliwy. A uzyskałem ten spokój, bo poznałem sposób. To znaczy dostałem łaskę. Byłem gotowy się zmienić. Przez 7 lat odsiadki ćpałem amfetaminę, chyba z dwa lata po strunach. Prócz tego różne specyfiki, brałem, paliłem, a skończyłem na tabletkach (opiatach). W 2018 roku odebrałem maturę i przywieźli mnie do Zakładu Karnego w Przytułach Starych. Często miewałem stany depresyjno-maniakalne. Płakałem do poduszki. Jak brakowało tramali myślałem, że to, co się dzieje ze mną to jakiś podwójny pier…y wyrok. Aż w końcu trafiłem do Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Jak pierwszy raz zobaczyłem tak rozpromienionych i uśmiechniętych ludzi, którzy mnie przyjęli do siebie, nie zadawali nieprzyjemnych pytań i opowiadali o sobie otwarcie i bez wstydu. Zachciałem być tak jak oni. Usłyszałem, że też mogę, jeżeli zdobędę się na uczciwość. Na początku trochę się opierałem (bo ciągle na opiatach) i nie wierzyłem, że to prawda. Ale co robić z czasem? Poprosiłem o pomoc drugiego człowieka, żeby przeprowadził mnie przez Program trochę z ciekawości i do końca z nieufnością zaczęliśmy – a raczej to ja z nieufnością zacząłem ten prosty Program Dwunastu Kroków. Nie spodziewałem się, że to aż tak zadziała. Powiedziałem sobie, że jak mam to zrobić to muszę przestać oszukiwać siebie i wszystkich wokół. Po dwóch dniach brania tramali i będąc już na sugestiach od miesiąca stał się cud. Miałem dość tego życia, nie wiedziałem co mam zrobić. Zacząłem się bać wszystkiego, w głowie kołowrotek i karuzela. W końcu padłem na kolana i powiedziałem w myślach „Boże ja już nie dam rady, niech dzieje się ze mną, co ma się dziać. Pomóż mi a zrobię wszystko, tylko zabierz ode mnie to wszystko”. Jakbym dostał olśnienia i wszystko ustało. Już wiedziałem, że to Siła Wyższa zaczęła działać. Łzy szczęścia, radości popłynęły po policzkach. Osoby na celi pytały się, co się stało. A ja, że nic, po prostu zrozumiałem wszystko. Czyli nic. Miałem po prostu zacząć działać i tak „się stało”. Od 12 lutego 2019 roku jestem czysty. Mam trzech przewodników duchowych, dwóch alkoholików, jednego narkomana, z którym również rozpisałem i zczytałem Program Dwunastu Kroków Anonimowych Narkomanów. Dwanaście Kroków wyswobodziło mnie z umysłowej i stereotypowej niewoli, a to było prawdziwe więzienie. Ta droga nie jest trudna, jeśli nie zostaniemy z tym sami. Zaufanie drugiemu człowiekowi jest wyzwalające, a zaufanie Sile Wyższej jest MIŁOŚCIĄ. Nie ma, na co czekać, wychodźcie z własnych więzień! Pokochajcie siebie. Życzę Wam tego.
Pogody ducha. Łukasz z Ełku. ZK Przytuły Stare
Dodaj komentarz