Śmierć

Robiąc drugie okrążenie w pracy nad Dwunastoma Krokami odpowiedziałem przy pierwszej części Kroku Pierwszego – bezsilności, że jestem bezsilny zarówno wobec życia jak i śmierci. Oczywiście nie omieszkam dodać, że bezsilność dla mnie nie oznacza bezradności. Więc tak samo jak mogę przybliżyć się do śmierci na własne życzenie, tak też mogę brać realny udział w swoim zdrowieniu. Życie to schody, w dół albo w górę. Tak samo jak życie i śmierć są procesem, etapem. To oczywiście moje osobiste zdanie poparte własnym doświadczeniem, gdy zapętlony myślami samobójczymi wybrałem życie. To było impulsem i jestem w stanie się zidentyfikować, że wybrać śmierć też jest poniekąd decyzją. Nie staram się tutaj rozważać czy popełnienie samobójstwa jest aktem odwagi, tchórzostwa czy też szeroko rozumianym ostatecznym aktem egocentryzmu wodzonego przez Siłę Niższą do zapłacenia najwyższej ceny za chorobę jaką jest życie. Przy okazji pierwszego listopada, ale również też jesiennego przesilenia często moje myśli afirmują wokół osób, których już nigdy nie spotkam. Część z nich to Ci, którym już nigdy nie będę mógł zadośćuczynić osobiście, część to Ci, którzy odeszli zbyt młodo by nazwać to czymś naturalnym. Jeszcze inni odeszli w wyniku tragicznych wypadków, a część osób zabrała szeroko pojęta choroba uzależnienia.

Pamiętam jak na wykładzie z filozofii rozmawiałem ze swoim wykładowcą na temat śmierci, co ciekawe usłyszałem pewne stwierdzenie, które mi zostało do teraz. Czy ja kiedykolwiek naprawdę umrę? Czy będę mieć świadomość tego, co się wydarzyło? Te refleksje wróciły mi przy pracy nad Tradycją Trzecią w pytaniu „jakich doświadczeń brakuje na naszych mitingach”, pamiętam dokładnie, że mi brakuje doświadczeń tych, którzy skończyli na cmentarzu. Nie muszę daleko szukać doświadczeń ze szpitala czy więzienia, ale nie słyszałem doświadczeń tych, którzy przypieczętowali trzecią drogę i odeszli na wieczny miting. Mogę usłyszeć (bądź też sam się podzielić) doświadczenia, które mówią o tym, że z tej alei śmierci można zawrócić. Pamiętam doskonale jak w czynnym uzależnieniu uznawałem, że jestem nieśmiertelny, kpiąco wycierałem sobie usta wypaczonym credo, że „wyśpię się po śmierci”. Dziś w ten sposób definiuję swoje chore myślenie i obłęd. Stawianie się w roli boga jest oznaką braku pokory i życie szybko potrafi mnie zweryfikować. W życiu miałem wiele sytuacji, które traktowałem jako znak o mojej przebiegłości, bystrości, sprytu i wyrachowania, a tak naprawdę dziś mogę napisać, że byłem w opiece Siły Wyższej, która wysyłała mi jasne komunikaty, że pora wysiąść, a raczej ewakuować się jak najszybciej z karuzeli zanim mnie wystrzeli poza orbitę ziemską. Moją ludzką głupotę próbowałem ubrać w synonim odwagi, gdy na kurażu robiłem z siebie błazna. To nie było poczucie humoru, to było żałosne. Zbyt długo patrzyłem w otchłań i wtedy otchłań się mną zainteresowała. Sytuacją bez nadziei, czyli sytuacją beznadziejną jest dla mnie moment, w którym człowiek traci wiarę w samego siebie. Narkotyki wyprały mnie w taki sposób, że byłem cieniem człowieka. Byłem tym cieniem, który pojawiał się wokół osób którym świeciło słońce, podczas, gdy u mnie padał permanentnie deszcz w duszy. Uważam, że człowiek ma w sobie dwa pierwiastki, które próbują przeciągnąć na swoją stronę. To jest ta odwieczna mądrość, która mówiła o miłości i strachu, o dobru i złu, o świetle i mroku, o dwóch wilkach, ale decyzja jest nasza. Prawdą jest to, że zło czyni się z łatwością i człowiek dąży do tego, żeby być wygodnym. Może nie tyle człowiek, co jego umysł stara się być wygodny. Czym jest wygoda? To wyjście z własnej godności. A przecież „szacunek budzi nie to co przyjmujesz a czego odmawiasz”. Jako osoba uzależniona wiem, że mogę wpaść w autoobesję i w chwilach słabości potrafi mi się nie wczytywać głód narkotykowy, tylko ostatni poziom czynnego uzależnienia, na którym zakończyłem, czyli myśli samobójcze. Na tej planszy mam tylko dwa ostatnie pola dla takiego małego pionka jakim jestem, czyli próba samobójcza i śmierć. Bezsilność oznacza dla mnie, że nawet nie próbuję wchodzić w to przeciąganie liny, w to danse macabre.

Ubolewam nad tym, że tak wielu osób nie ma z nami, że tak wiele osób nie wraca na mitingi, gdy wrócili do zażywania. Mój sponsorowany powiedział mi pewną perełkę, którą przytoczę tutaj jako też świadectwo tego, że praca na Programie działa w dwie strony. Wszystkie te osoby, które wracają do zażywania, czy też decydują się na przypieczętowanie ostatecznego paktu z Siłą Niższą – robią to za mnie. Robią to i wracają (Ci którzy wrócili do zażywania) dzieląc się doświadczeniem, że tam nic nie ma. Wracają i mówią, że w trzy dni doprowadzili się do ruiny. Wracają i mówią tą prawdę, która jest bezcenna, że narkotyki rozwiązują wszystko tylko nie problemy. Rozwiązują rodziny, kariery, marzenia, cele. To są pętle, które zaciskają się na szyi i pozbawiają energii i werwy do życia. Smutne jest to, że wiele tych osób odrzuca pomocną dłoń, odrzuca narzędzia, które znają i potrafią stosować, odrzucają, bo wierzą, że sami dla siebie są siłą większą od nich samych. Różne chore myśli potrafiły mi przychodzić do głowy, gdy myślałem o swojej śmierci, że to będzie jakiś wyznacznik jakiejś idei, że umrę młodo, że umrę w myśl walki z systemem. Myślałem, ile osób przyjdzie na mój pogrzeb, czy będą odwiedzać mnie, czy ktoś będzie pamiętał, że jestem nic nie wart i tylko jakaś tragiczna śmierć sprawi, że zaspokoję swoją iluzję, że im tragiczniejsza będzie śmierć tym ludzie prędzej mi wybaczą moje przewinienia. Że opinia publiczna skwituje mnie, że byłem dobrym chłopakiem, choć miałem ciężko i to, że wybrałem śmierć to było ostatnim aktem rozpaczy i próbą podkreślenia, że sobie nie radzę. Dlatego właśnie przytoczyłem wcześniej ten aspekt egocentryzmu. Na ile moje myślenie nie było chore? Wdzięczny jestem, że mój pociąg wyhamował w porę, bo bliski byłem zwątpienia w siebie i próbą złudnego nawrócenia swojego życia w imię ofiary, poświęcenia i hołdu chorobie uzależnienia. Można powierzyć swoje życie Sile Wyższej, a można powierzyć je Sile Niższej. Śmierć jest tragedią dla całej rodziny. Będąc gościem w pewnym programie na temat uzależnień wspomniałem o tym, że choroba uzależnienia jest tak silna, że nie dba się o samego siebie, a co dopiero o najbliższych i to jest fakt. Zastanówcie się proszę, czy myślenie o swoich najbliższych, że tylko moja śmierć ich uwolni ode mnie jest odbierana pozytywnie? Czy nie ma cięższych słów powiedzianych w emocjach, niż te, które niosą zaproszenie „lepiej by było gdybyś się w końcu zaćpał na śmierć”. Doskonale rozumiem tą bezsilność w tym komunikacie, tylko, że osoby uzależnione często wyłapują tylko te dewaluujące je wiadomości traktując jako złe paliwo w swoich maszynach śmierci.

Zastanawiałeś się kiedyś czemu tak bardzo przeżywasz śmierć bliskiej osoby? Pomyśl proszę, bo może masz podobnie jak ja miałem, czyli, że uzależniałem swoje szczęście od tych osób. To, że myślałem tylko o sobie, w kategorii tego, że nie zdążyłem zrobić tego czy tego. Że dokonałem takich krzywd, a teraz nie będę mógł za nie zadośćuczynić. Że ktoś był dla mnie „wszystkim”, że nie umiem bez tej osoby żyć. A czy nie pamiętamy o tych wszystkich wspaniałych latach, które mieliśmy okazję razem skosztować życia? Tych pięknych wspomnień, tego jakim ktoś był człowiekiem. Tego, że po prostu był. Dlaczego żałujemy, że ktoś umiera? Czy to nie oznacza, że to my nie akceptujemy tego faktu? Po prostu na każdego kiedyś przyjdzie pora przekonać się na czym to polega. Nie lękajcie się. Ze śmiercią można się zaprzyjaźnić, a najwięcej o życiu można dowiedzieć się od tych, którzy stoją już u bram śmierci. To te osoby powiedzą Ci co jest w życiu ważne, a co jest tylko prochem i pyłem. Ludzie się rodzą i ludzie odchodzą. Jest wiosna i jest jesień. Wystarczy, że jesteś i to jest cudem, a jeśli masz ludzi wokół siebie to jest przecudownie. Nie myśl o tym czego nie masz, pomyśl o tym co masz i czego nie doceniasz. Spróbuj przestawić swoje myślenie, to uwalnia. Nie jesteśmy bogami, żeby decydować kto kiedy ma umrzeć bądź kto kiedy ma nie umierać. Skończmy nałogowo myśleć, narzekać, obwiniać się, oczekiwać pokłonów, poklasku, porównywać się. Skończmy wydawać pieniądze, których nie mamy na rzeczy, których nie potrzebujemy, żeby zaimponować ludziom, których nie znamy bądź nie lubimy. Wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi, a miarą życia człowieka jest śmierć. Vivo ergo cogito – żyję więc myślę. Tu i teraz, właśnie dzisiaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *