Historia osobista

Cześć, jestem Piotrek, jestem uzależniony.

Historia mojego uzależnienia zaczęła się w wieku około 13 lat. Miałem już za sobą pierwszy łyk substancji psychoaktywnych, ale to był tylko łyk i nie chciałem dalej pić, ponieważ napój mi nie zasmakował. Natomiast kiedy drugi raz nastąpiło moje spotkanie z tą substancją, właśnie w wieku około 13 lat, nie potrafiłem już się zatrzymać. Nie potrafiłem, bo nie chciałem. Czułem się lubiany i mogłem spędzać czas z osobami, które miały poważanie w szkole. Mam rude włosy, a w owym okresie byłem jeszcze przy tuszy. Te dwa atrybuty sprawiały, że ciężko mi było uzyskać szacunek u rówieśników. Zrozumiałem, że albo mogę się zakolegować z osobami, które gnoją innych albo być gnojonym. Wybrałem tych pierwszych, silniejszych, bo wydawało mi się, że tak ochronię się od bólu, a moją przepustką do tego środowiska były substancje. Zacząłem też słuchać rapu. Był to początek rozkwitu rapu i królował nurt uliczny. Mówiono w nim jaka niezwykła jest jedna z substancji, a pozostałe jakie złe. Ta myśl mną kierowała przez pierwsze lata zażywania. Nie brałem jeszcze wtedy substancji uznawanych przez polskie prawo za narkotyki, ale chciałem spróbować. Kiedy zdarzyła się pierwsza okazja – skorzystałem natychmiast. Wreszcie wiedziałem o czym mówią raperzy. Szybko się rozkręciłem i starałem się korzystać z każdej okazji. Zażywaliśmy głównie w szkole, na przerwach albo zamiast lekcji. Wciąż miałem w głowie, że pozostałe narkotyki są złe, dlatego wstrzymywałem się, żeby ich nie używać, ponieważ mogę się uzależnić. Od pozostałych tak, od tej jednej nie. Tak się stało, że i od tej się uzależniłem i kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze szkody i trzeba było zagłuszyć swój ból. Spróbowałem jednej „złej” substancji i to otworzyło mnie natychmiast na pozostałe. Już nie było podziału na „dobre” i „złe” – od wtedy wszystkie już były „dobre„.

Brak zahamowań szybko mnie zniszczył i dostałem choroby psychicznej podobnej do schizofrenii. Nie wiedziałem, że coś się dzieję, bo nie miałem wiedzy o chorobach psychicznych. Będąc już w psychozie zdecydowałem się na trochę odstawić jedną z substancji. Miałem dość takiego życia i chciałem coś w nim osiągnąć. Skończyło się na tym, że zamieniłem tą jedną na inną. Pokierowałem swoim życiem tak, że zamiast zostać naukowcem, tak jak chciałem, skończyłem w Areszcie Śledczym. Nie pasowałem tam, ponieważ wyglądałem jak grzeczny dzieciak, dlatego zarówno strażnicy jak i osadzeni traktowali mnie z przymrużeniem oka. Niemniej jednak byłem w psychozie i nie byłem spokojnym osadzonym. Przenoszono mnie pomiędzy celami, a ostatecznie trafiłem na oddział dla niebezpiecznych więźniów. Na tym oddziale rozpoczęła się moja abstynencja, która trwa do dziś. Przetrwała ona choć początkowo nie miałem chęci przestać. Taki start zawdzięczam jedynie warunkom, w których się znalazłem, a był to dopiero początek mojej drogi.

Po oddziale o zaostrzonym rygorze przeniesiono mnie do szpitala psychiatrycznego na oddział psychiatrii sądowej, w celu przeprowadzenia obserwacji. Tam dostałem leki, które wreszcie przyniosły mi ulgę w mojej chorobie psychicznej. Tak spędziłem około pół roku, bez żadnej wiedzy terapeutycznej, mając nadzieję, że jak to się skończy to zażyję substancje ostatni raz, a potem koniec. Tak się jednak nie stało, bo z powodu przyczyn formalnych przeniesiono mnie na inny oddział i tam trafiłem na celę z osadzonym, który pomógł mi zobaczyć moją chorobę ze swojej perspektywy. Jego słowa, które do mnie trafiły brzmiały mniej więcej tak „Zobacz… miałeś normalną rodzinę i normalne życie. Spierdoliłeś to wszystko przez narkotyki. I dalej chcesz ćpać?”. Same słowa nic mi nie przyniosły i automatycznie odpowiedziałem, że „W sumie to tak„. Jednak kiedy zostałem sam w celi i miałem czas, żeby przemyśleć te słowa dotarło to do mnie. Nie wiedziałem wtedy jeszcze z czym się mierzę, ale wiedziałem jedno – to będzie długa przeprawa, a ja dołożę wszelkich starań, żeby zakończyła się pomyślnie.

Pierwsze co zrobiłem to zwlokłem się z łóżka i zacząłem regularnie ćwiczyć. Tym zajmowaliśmy się zanim zostałem sam w celi. Kolejną rzeczą było poproszenie rodziny o pomoc i wysłanie mi książek, żebym zdobył wiedzę, której nie udało mi się zdobyć podczas toku studiów. Moim pierwszym etapem był powrót do formy zanim zostałem pozbawiony wolności. Przez izolację od społeczeństwa wpadłem w lekką depresję i zapuściłem się zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Do tej pory nie widziałem w tym nic złego, ponieważ zachowywałem się jak typowy pacjent psychiatryka, ale jeśli miałem coś zmienić w moim życiu to trzeba było zacząć od podstaw. Niedługo po rozpoczęciu nowego życia zostałem przeniesiony do miejsca, gdzie miało rozpocząć się moje leczenie. Byłem podekscytowany i pełen energii jak każdy neofita. Dodatkową siłą, która mnie napędzała było to, że wróciłem, z oddziału szpitalnego Aresztu Śledczego, na oddział przypominający psychiatryk. Znowu byli wokół mnie ludzie i przestałem siedzieć sam ze swoimi myślami. Była to ogromna ulga. Wszedłem w nowy zakład jak w masło od razu zacząłem poznawać ludzi, którzy tam siedzieli. Zacząłem zdobywać wiedzę o tym i jemu podobnych miejscach. Interesowało mnie głównie to jak w ogóle przebiega procedura przymusowego leczenia i jak mogę się stąd najszybciej wydostać.

Jak tylko mogłem najwcześniej zacząłem korzystać ze wszystkich dostępnych rodzajów zajęć. Oczywiście nie poprzestawałem na obranych przeze mnie na początku celach i kiedy nie było zajęć czytałem książki techniczne. Przyświecała mi myśl, że kiedy już wyjdę to będę mógł gładko wejść w życie – jakbym nigdy nie był odizolowany od społeczeństwa. Szybko się okazało, że na tle większości pacjentów wyróżniam się intelektem. Czułem się dumny. Uważałem, że jestem lepszy od nich i nie zasługuję, żeby leczyć się razem z nimi. Dopiero podczas jednej z rozmów z terapeutką zrozumiałem, że nie jestem wcale lepszy od nich tylko zaczynam z innego poziomu. Wielu z nich nie znało nikogo spoza kryminalnego środowiska i nie miało wzorców osób, którym się układało w życiu. Ja miałem styczność zarówno z osobami, które miały konflikt z prawem, jak i osobami, które wiodły zwykłe, przykładne życie. Miałem też rodzinę, która mnie wspierała na mojej nowej drodze. Oni mogli jedynie liczyć na powrót do rodziny i kontynuowanie dotychczasowego życia.

Mój pobyt w ośrodku o maksymalnym zabezpieczeniu nie potrwał długo i już przy pierwszej opinii biegłych uznano, że można mnie przenieść do ośrodka o mniejszym poziomie zabezpieczeń. Trafiłem do ośrodka w Warszawie – do miasta, z którego pochodzę. Jak się okazało to nie był koniec mojej leczniczej podróży, a jedynie początek drogi zdrowienia. W tym ośrodku po raz pierwszy dowiedziałem się czym są Wspólnoty Dwunastokrokowe. Nie mieliśmy z nimi bezpośredniego spotkania, ale pokazywano nam świadectwa osób, które zrobiły Program, Dwunasty Krok i realizują go w swoim życiu. Pierwszy raz wtedy miałem styczność z osobami, które nie zażywają i są zadowolone ze swojego życia. Byłem bardzo zdziwiony tym widokiem. Inni pacjenci, razem ze mną, też nie zażywali, ale żaden z nas nie był zadowolony z warunków w jakich się znajduje. Utrzymywanie czystości było dla nas jedynie przykrym obowiązkiem.

Podczas mojego pobytu w tej placówce rozpoczęła się pandemia i zostały uruchomione mityngi online oraz telefoniczne. Mieliśmy tylko regularny dostęp do telefonu, w określonych godzinach, ale zafascynowany sposobem na szczęśliwe życie w czystości dodzwoniłem się na swój pierwszy mityng. Uczestniczyłem jeszcze w jednym takim mityngu i zawiesiłem dzwonienie. Nie było w tym nic ciekawego, grupka osób opowiadająca jak im ciężko. Nie chciałem słuchać o cudzych problemach. Miałem swoje i one były dla mnie ważniejsze. Oprócz oglądania mieliśmy regularną grupę terapeutyczną jednym z tematów było Dwanaście Kroków. Miałem wtedy dużo pychy i myślałem, że będę to mógł zrobić po swojemu. Przykładem na to jest, że w ramach Kroku Czwartego próbowałem napisać książkę, dzięki której miałem rozliczyć się ze swoją przeszłością. Wtedy nie skończyłem pisać mojej historii i zająłem się nauką.

Po równo roku pobytu przeniesiono mnie do kolejnego szpitala, który był ostatnim przystankiem na drodze do wolności. Nie przestałem dbać o siebie i swój rozwój, a tylko rozwijałem się dalej. Już na początku pobytu, od swojej terapeutki, w nowym ośrodku usłyszałem, że po opuszczeniu go mam chodzić na mityngi. Starałem się kierować myślą, że jeśli zacznę coś robić już w szpitalu to po opuszczeniu go będzie mi łatwiej kontynuować niż zaczynać od początku i dlatego zdecydowałem, że zacznę uczęszczać na mityngi. Oczywiście chciałem też coś dla siebie i pomyślałem, że spróbuję wydębić dodatkowe godziny korzystania z telefonu. Moja próba manipulacji nie wyszła, a ciężko byłoby mi to odkręcać, więc zacząłem uczęszczać regularnie na mityngi online. Na początku nie miałem doświadczenia, żeby się dzielić, ponieważ nie byłem jeszcze czysty poza szpitalami. Niemniej jednak czułem strach z powodu nowej sytuacji jaką był mityng oraz z powodu tego co pomyślą inni leczeni przymusowo pacjenci, dlatego wypowiedziałem się tylko raz, żeby oswoić się z sytuacją. Odczułem ulgę, ponieważ nic się nie stało.

Kontynuowałem uczęszczanie na mityngi, ale ciężko było mi zaufać osobom, które były po drugiej stronie łącza internetowego. Mówiłem sobie: Każdy może udawać 2 godziny, że wszystko jest super i wracać potem do smutnego życia”. Mityngi, na które uczęszczałem do tej pory, posiadały jedynie kanał audio, a ja byłem na tyle wystraszony i zajęty swoimi sprawami, że jak tylko mityng się kończył to się rozłączałem. Po pewnym czasie uzyskaliśmy dostęp do mityngów online komitetu niosącego posłanie do zamkniętych ośrodków. Nie zostałem na nie zapisany przez terapeutów, ale poprosiłem o możliwość uczestniczenia. Personel szpitala zgodził się bez problemu. Z racji, że uczestniczyłem w kilku tego rodzaju spotkaniach, jakimi są mityngi, miałem więcej pewności siebie i kilka razy się odezwałem. Podczas tych spotkań towarzyszył mi mniejszy strach przed wypowiedzią, niż na zwykłych, ponieważ wydawało mi się, że te zwykłe są dla ludzi, którzy opuścili już ośrodek, a takie są właśnie dla tych, którzy jeszcze są zamknięci i dzięki temu lepiej mnie rozumieją.

Jednak najwięcej nadziei na szczęśliwe życie przyniosło mi, że podczas przerwy, kiedy kamera i mikrofon w naszym szpitalu jak i na terapii były wyłączone, ci ludzi, którzy siedzieli po drugiej stronie kamery zachowywali się tak jak podczas mityngu. Nie rozłączyli się, nie wyłączyli kamery ani mikrofonu, żeby wrócić do “zwykłego” stanu, a siedzieli i rozmawiali ze sobą. Poczułem, że to co mówią to nie są tylko puste słowa i zaufałem im, że można żyć szczęśliwie będąc czystym.

Dana sytuacja spowodowała, że już drugiego dnia kiedy opuściłem ostatni zamknięty ośrodek poszedłem na mityng. Czułem dużo strachu w trakcie mityngu, ponieważ był to mityng LGBT+. Oprócz wstydu, związanego z wypowiadaniem się na temat emocji i duchowości, towarzyszył mi strach jak zostanę odebrany w “sztywnym” towarzystwie.

Niemniej jednak ciepło, którego doznałem na mityngu oraz strach przed powrotem do czynnego uzależnienia były silniejsze i zapytałem się jak się mogę wkręcić we Wspólnotę. Dostałem odpowiedź, że najlepiej przez służby. Kiedy na kolejnym mityngu szukano osób do służby delegata – zgłosiłem się. Nie miałem wiedzy na temat jak funkcjonuje grupa, ale miałem chęć, żeby zdrowieć. Zacząłem częściej chodzić na mityngi, żeby nauczyć się jak pełnić swoją służbę. Chodząc na mityngi zdobywałem doświadczenie oraz ulgę od ciągłego strachu przed złamaniem abstynencji. Dzięki tej służbie w kilka miesięcy po zaangażowaniu się we Wspólnotę trafiłem na swój pierwszy Zlot Radości. Równolegle zacząłem też pisać Program Dwunastu Kroków Anonimowych Narkomanów oraz jeździć z posłaniem NA do ośrodków zamkniętych.

Wydaję mi się, że na początku szedłem innym nurtem. Dzięki temu, że miałem długi czas abstynencji oraz byłem aktywny otworzyło się przede mną wiele możliwości, żeby zdrowieć, na które nie byłem wtedy gotowy. Miałem mówić o czystym życiu na wolności, a nie wiedziałem jak ono w ogóle wygląda. Mimo to starałem się korzystać z każdej szansy, którą mi dawano. Miałem dużo wolnego czasu i zapełniłem go głównie służbą dla Wspólnoty oraz dokończeniem studiów.

Od momentu kiedy opuściłem ostatni ośrodek minęły ponad 3 lata. Dalej uczęszczam na mityngi i dalej jestem pod nadzorem sądowym. Jednak nie siedzę już w ośrodku zamkniętym, ani nie boję się wejść do sklepu jak to było wcześniej, a także skończyłem studia. Dzisiaj mam więcej odwagi i więcej możliwości. Jak powiedział mój jeden kolega ze Wspólnoty: “Kiedyś byłeś osobą, która nie zawsze miała coś do powiedzenia, a dziś jesteś osobą, która dalej nie zawsze ma coś do powiedzenia, ale się tym nie przejmuje”. Cóż… podróż trwa nadal na niezmienionym kursie, dlatego nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa…


Piotrek, zdrowiejący uzależniony. 🍀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *