Koniec i początek

Zostałam poproszona o opisanie historii osobistej i tego jak wyglądają początki mojego zdrowienia. Paradoksalnie znacznie łatwiej by mi się to pisało przy “lampce wina”.  Na lampce nigdy się nie kończyło.  Alkohol był obecny w moim życiu, odkąd pamiętam. Moja historia dość typowa – dysfunkcyjna rodzina, tata alkoholik.  Ja po alkohol sięgnęłam w wieku 18 lat. Byłam zdumiona, że w tak cudowny sposób koił mój ból. Wszystko znikało, było błogo i bezpiecznie. Nauczyłam się to wykorzystywać. Wymyśliłam sobie zasadę czterech piw. Pierwsze wypite na szybko przed wejściem do domu; drugie – moje ulubione, sączyłam je wolno delektując się uczuciem błogości rozpływającym się po moim ciele. Nieważne co się dookoła mnie działo. Czy rodzice się bili, czy kłócili – ja wchodziłam w inny świat. Trzecie i czwarte było wypijane przed snem. Wypalałam wtedy też zastraszającą ilość papierosów.

Tak oto kompletnie nieświadomie wkroczyłam w świat, gdzie emocje są niewypowiadane, tłamszone, tłumione substancją – alkoholem. W wieku 22 lat uciekłam do Londynu. Ucieczka to idealne słowo. Uciekłam z Polski. Później uciekałam z jednego zakwaterowania do drugiego wrzucając swoje rzeczy do toreb na śmieci i w pośpiechu je przenosząc. Uciekałam ze związku w związek. Wszystkie były ciężkie, toksyczne, dysfunkcyjne.

Wieczna ucieczka.

Alkohol mi pomagał, był najlepszym przyjacielem. Nie zadawał pytań, nie krzyczał, przytulał i dodawał mi odwagi. Upewniał, że niezależnie od tego jak jest źle – poradzę sobie. Pomógł mi skończyć szkołę. Wyostrzał zmysły. Był moim największym sprzymierzeńcem. Miałam świetną prace, dobre pieniądze, jak mi się wtedy wydawało stabilny zdrowy związek i nadszedł ten dzień… Wychodziłam do pracy, mój chłopak dopiero się obudził, przeczytał wiadomość w telefonie i zbladł.
– Kasia usiądź… Kasia nie wychodź… Kasiu poczekaj musze ci coś powiedzieć. Byłam bardzo poirytowana, wiedziałam, że za chwile mam autobus…

Kasia twój tata nie żyje…

W tej chwili świat się zatrzymał. Z mojej piersi wydobył się krzyk, później histeryczny płacz. Zanim się zorientowałam piłam drugie piwo. Podroży na pogrzeb właściwie nie pamiętam. Patrzyłam na zmarłego tatę w trumnie. Chciałam go wziąć pod ramie, powiedzieć przestań się wygłupiać, chodź do domu, ale jego już nie było. Myślałam, że mam jeszcze dużo czasu, żeby się z nim kłócić i mówić mu jak bardzo go nienawidzę. Nie miałam. Niewiele pamiętam z pogrzebu. Chciałam jak najszybciej wrócić “do normalności”.

Rzuciłam się w wir pracy. Na zewnątrz funkcjonowałam normalnie, a w środku byłam martwa. Mój partner niejednokrotnie sygnalizował, że to “jedno piwo“ po pracy czy gin z tonikiem leżąc w wannie dzieją się zbyt często. Patrząc wstecz miałam to serdecznie w dupie. Między nami psuło się coraz bardziej. Oświadczył się. Odmówiłam…

Puszkę Pandory otworzyłam po wynajęciu samodzielnego mieszkania. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść, obsesyjnie sprzątałam. Trenowałam codziennie po kilka godzin. Jedyne miejsce, gdzie było mi dobrze to praca. Więc pracowałam więcej i więcej zabijając się bardziej i bardziej. Nie mogłam znieść ciszy. Nie potrafiłam usiąść na chwilę. Ataki paniki były coraz gorsze. Czułam jak pochłania mnie otchłań. Musiałabym być ślepa, żeby nie zauważyć, że jest źle. Bardzo źle.

Szukałam pomocy…

Milion przeczytanych książek, wróżki, mentorzy, znachorzy, łóżka kryształowe, psychiatrzy, psychologowie, szpital psychiatryczny, grupy chrześcijańskie, kościół, life coaching, terapie behawioralne, joga, medytacje, wypędzanie demonów (bo niby jestem opętana), sesje reiki i wiele innych. To wszystko otworzyło mi głowę, duszę, serce. Czułam, że leją kwas na moje wybebeszone wnętrzności, posypują to solą, a później odchodzą zostawiając mnie z tym wszystkim bez instrukcji do obsługi życia. Wydałam na to wszystko fortunę, spróbowałam wszystkiego. Miałam spraną głowę i dalej jestem chora. Kto by się nie poddał?

Czułam, że jeśli jakiś kolejny specjalista zapyta: -proszę powiedzieć w czym jest problem, co się stało? To go zagryzę. Był taki dzień, kiedy się upiłam. Szukałam wtedy szczególnie jednego z nich. Gdybym go wtedy znalazła to bym go zabiła. Niejeden przysięgał na wszystko, że mi pomoże. Mówił, że mogę mu ufać. Chodziło tylko o kasę.

Ból wciąż mi towarzyszył czułam go w szpiku kostnym. Nic nie pomagało było tylko gorzej. Postanowiłam, że zapiję się na śmierć. Przeciągałam ciągi alkoholowe. Tydzień, dwa, trzy. Byłam w szoku, ile jestem w stanie wlać w to moje małe ciało.

Śmierć nie nadchodziła, ktoś zawsze zadzwonił po karetkę….

Za którymś kolejnym razem… kiedy latały mi oczy, traciłam przytomność i życie faktycznie przelatywało mi przed oczami zrozumiałam, że nie chcę umrzeć. Ja porostu nie mogę dalej tak żyć. Znowu mnie odtruli, znów mnie uratowali. Mówiłam nigdy więcej… Stres, zawód miłosny i zanim się obejrzałam znowu leżałam na podłodze z butelką. A już miało być dobrze. Wiedziałam, że tym razem nie przeżyje.

Zanim było za późno wrzuciłam do torby dwie bluzy, dwie pary leginsów i dwie pary skarpetek. Byłam na lotnisku. Znowu uciekałam. Tym razem do Polski. Tym razem uciekałam przed śmiercią. Nie wiem, jak mogli przepuścić mnie na lotnisku. My uzależnieni mamy to do siebie, że nam się “jakoś udaje”.

Wychodzenie z ciągu było straszne. Drgawki, koszmary, ataki paniki. Myślałam, że umieram. Zwidy na jawie, strach, paniczny lęk. Musiałam zmniejszać dawki alkoholu. Moja mama to widziała. Płakała. Desperacko próbowałam tłumaczyć, że tak trzeba. Że inaczej nie umiem. Przepraszałam. Ona krzyczała – ja krzyczałam. Ona płakała – ja płakałam… Siostra chciała mnie zamknąć w zakładzie – uciekłabym. Brat chciał żebym się zaszyła – przeczekałabym bądź przepiła wszywkę. Wiedziałam, że to wciąż są tylko półśrodki i przedłużanie mojego cierpienia. Ja nie mam problemu z alkoholem, właściwie to go nie znoszę. Ja mam problem z emocjami. Ja nie wiem, jak żyć. Wszywka tu nic nie pomoże.

Współuzależniona mama, chcąc pomóc tylko pogarszała sytuację:
-Kasiu jak tak można;
-Kasiu kobiecie nie wypada;
-Kasiu nie tak cię wychowałam;
-Kasiu tyle razy obiecałaś, że to ostatni raz;
-Kasiu nie przeklinaj;
-Kasiu wyjmij kolczyk z ucha.

Bóg postawił na mojej drodze cudownych ludzi. W jednym z nich odnalazłam brata ojca i przyjaciela. Zabrał mnie na moje pierwsze mitingi i tak trafiłam do Wspólnoty. Co czułam? Przerażenie. Znowu chciałam uciekać, ale już nie miałam, dokąd. Siedziałam i słuchałam. Dzień po dniu było lepiej. On był przy mnie. Oni byli. Wszyscy. Nie musiałam nic tłumaczyć, wiedzieli. Szybko zrozumiałam, że trzeźwi alkoholicy, czyści narkomani – uzależnieni to paradoksalnie najlepsi, najfajniejsi, najcieplejsi ludzie jakich poznałam. Wybrałam sponsorkę. Kobietę, do której aspiruje. Kobietę uśmiechniętą, silną, twardo stąpającą po ziemi.

Przyjaźnie zawierały się szybko. Dostałam Desideratę od jednego spośród cudownych członków Wspólnoty. Godziny spędzone na telefonie. Wiadomości.: -jak się czujesz, co u ciebie? Od tak. Od “znajomo mi obcych“ ludzi. Dostałam wielbłąda.

Szybko zrozumiałam, że same spotkania nic nie dają. Patrzyłam na ludzi, którzy zrobili Program. Uśmiechnięci, szczęśliwi, zadowoleni z życia. Zastanawiałam się co wiedzą oni czego nie wiem ja. Mówili o Programie, mówili o Krokach. Pomyślałam , że to musi być to. Chcę to zrobić, jestem gotowa. Wszystko, byleby nie wracać do tego piekła, w którym byłam. Wszystko, byleby już nie wyrywać sobie wenflonów uciekając ze szpitala.

Za kilka dni muszę wrócić do Londynu. Do bałaganu. Do problemów, do wyzwań. Wszystko zostawiłam rozgrzebane i muszę stawić temu czoła. Co czuję? Zmęczenie, strach, ale i ogromną nadzieję, że program faktycznie działa. Modle się. Modlę się tak, że podłoga odciska mi się na czole. Modlę się, żeby Bóg mnie prowadził, żeby dopomógł, żeby wskazał drogę, by pozwolił mi wytrwać. Żeby był i żeby mnie chronił. Podążam za wszystkim co mówi mi sponsorka. Już nie chcę uciekać, chcę żyć, chcę oddychać. Chcę czuć spokój, chcę być nie tylko trzeźwa, trzeźwą już byłam – pomiędzy ciągami – chcę pozostać czystą i szczęśliwą…

Życzcie mi proszę powodzenia, bo jestem przerażona.
Do zobaczenia po drugiej stronie programu i bardzo proszę o modlitwę.

Kasia, zdrowiejąca uzależniona. 🍀

3 odpowiedzi na „Koniec i początek”

  1. Awatar AUT
    AUT

    “I zeby skaly sraly “ powodzenia

  2. Awatar Romek

    Kasiu, dziękuję Ci za podzielenie się doświadczeniem. Dziękuję, że mogłem się tak bardzo z Tobą utożsamić, że łezka w oku mi się zakręciła. Życzę Ci tej siły którą masz w siebie, nadzieji i wiary. Dziękuję że mogę dzięki Tobie wzrastać. Nie znamy się, a od razu stałaś się mi bliska. Dziękuję i do zobaczenia NA szlaku 😉

  3. […] każdemu z Was: Kasia, Michał, Marta, Romek, Bartosz, Lech, Wiktoria, Katarzyna, Łukasz, Piotr, Krzysztof, Gaba, […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *