Relacje w pierwszym roku zdrowienia

Wychodzenie z czynnego uzależnienia, zwłaszcza na samym początku, jest ogromnym wyzwaniem w wielu aspektach – dla mnie najtrudniejszym okazały się relacje z innymi ludźmi. Wszystkie osoby, z którymi trzymałam się “blisko” zniknęły, a ja okazałam się relacyjną kaleką. Nie wiedziałam jak wyglądają zdrowe więzi, jak je budować i jak w ogóle funkcjonować wśród ludzi na trzeźwo. 

Mam na imię Martyna, mam 32 lata i jestem uzależniona. Ponieważ pierwszy rok zdrowienia mam już za sobą, chciałabym się podzielić moimi doświadczeniami oraz wnioskami z tego okresu. Zebrałam je wszystkie dzieląc na 3 kategorie: zagrożenia, szanse i wyzwania oraz przypisując je do 3 typów relacji, w których uczestniczyłam: towarzyskich, rodzinnych i romantyczno-erotycznych. 

RELACJE TOWARZYSKIE

Zagrożenia: 

Spotkania z osobami, z którymi się zażywało – zerwanie niektórych kontaktów było dla mnie oczywiste (choć bolesne), jednak chciałam wierzyć, że są wyjątki, z którymi łączy mnie przecież prawdziwa więź i ćpaliśmy tylko przy okazji. Niestety, próby spotkań z tymi osobami na trzeźwo były przykrym zderzeniem się z brutalną prawdą – ich życie kręci się wokół imprez, dramatów, spisków, plotek, krzywych akcji i przede wszystkim zażywania substancji. Między nami stał mur ich systemu iluzji i zaprzeczeń, a spotkania te kończyły się dla mnie głodami narkotykowymi i podsycały mój żal po stracie “starego życia”. 

People pleasing – czyli nadużywanie siebie, aby dogodzić innym. Wydawało mi się, że skoro już nie zażywam, to muszę jakoś inaczej zachęcić ludzi, aby chcieli mnie lubić i poświęcać mi czas i uwagę. Odkryłam, że w zasadzie zawsze miałam z tym problem, ale nie byłam tego w ogóle świadoma – dopiero trzeźwiejąc zdałam sobie sprawę, że uważam się za osobę nieatrakcyjną do koleżeństwa i próbuję na to jakoś zasłużyć. Oczywiście takie zachowanie jedynie pogłębiało moją niską samoocenę i sprawiało, że pozwalałam się wykorzystywać i sobą manipulować.

Brak zrozumienia przez “normalsów” – gdy całe moje życie było skupione na wychodzeniu z czynnego uzależnienia i procesach temu towarzyszących, ciężko było mi znaleźć wspólne tematy do rozmowy. W tym przypadku dzieliła nas ściana ich braku świadomości i wiedzy na temat uzależnienia, a czasami również ignorancji. Spotykałam się z podważaniem zaleceń terapeutów, ocenianiem mojego procesu zdrowienia, szkodliwymi radami, robieniem wielkich oczu na to, że nie zjem ciasta z alkoholem oraz proponowaniem mi “tylko lampeczki”. Takie sytuacje sprawiały, że narastała we mnie frustracja i lęki społeczne, przez co stopniowo wycofywałam się ze spędzania czasu z innymi ludźmi.  

Izolacja lub notoryczne uciekanie przed sobą w towarzystwo innych – mi akurat zdecydowanie bliżej do pierwszej skrajności, choć miałam i epizodyczne odchyły w drugą stronę. To właśnie izolacja, której konsekwencją była bardzo bolesna samotność, doprowadziła mnie w towarzystwie trudnych emocji do złamania abstynencji. Nie znałam innego atrakcyjnego dla mnie życia towarzyskiego poza wspólnym zażywaniem, a próby zbliżenia się do malutkiej puli moich “zdrowych” znajomych miały mierny skutek, ponieważ były to osoby zaabsorbowane swoim życiem rodzinnym i mimo szczerej wzajemnej sympatii nie miały czasu na regularne spotkania. Pustka, którą odczuwałam, była w pewnym momencie tak wielka i dokuczliwa, że zaczęłam podważać ideę całkowitej abstynencji, by wziąć udział w grupowej szamańskiej ceremonii z udziałem substancji psychoaktywnych. Niedługo później dostałam bardzo silnych głodów fizycznych i zdecydowałam się pojechać do klubu, w którym w przeszłości często ćpałam i kupowałam narkotyki na miejscu. Zrobiłam to wszystko głównie po to, żeby znowu móc poczuć jak to jest między “swoimi”, porozmawiać bez skrępowania i lęków, zanurzyć się ponownie w iluzji rozrywkowego życia.

Szanse:

Nowe, wartościowe znajomości – takie właśnie nawiązałam dzięki przynależności do NA. Moim zdaniem Wspólnota daje nowoprzybyłej osobie cały pakiet potrzebny do zdrowienia, bo poza mitingami daje również możliwość wejścia w nowe towarzystwo, które sprzyja pozostawaniu trzeźwym poprzez okazywanie zrozumienia, wsparcia i motywowanie. Zloty zastąpiły mi dawne melanżowe wyjazdy, a im bardziej byłam w stanie się otworzyć i wychodzić z inicjatywą, tym częściej okazywało się, że mogę znaleźć kompana/kę do każdej aktywności na którą mam ochotę. Wspólne wypady na pizzę, spacery, tańce, morsowanie czy nawet jechanie ekipą w odwiedziny na miting do innego miasta – to wszystko udowodniło mi, że moje życie wcale się nie skończyło, a dopiero się zaczyna. Nie bez powodu skrót NA rozwija się również jako “Never Alone”.

Trening metodą prób i błędów – jak słusznie powiedziała mi moja terapeutka, relacji nie da się nauczyć budować przez teorię, trzeba to ćwiczyć w praktyce. Relacje towarzyskie uważam więc za najbezpieczniejszy typ do rozpoczęcia tego treningu – tym bardziej relacje z osobami ze Wspólnoty, ponieważ nikt mnie z niej nie wykluczy, jeżeli nie poradzę sobie z emocjami czy zadziałam pod wpływem wad charakteru.  

Pokonywanie lęków – lęk przed odrzuceniem od zawsze blokował mnie w byciu sobą przy innych, więc po tylu latach zakładania różnych masek już sama nie wiedziałam jaka właściwie jestem. Według Junga nie da się jednak poznać siebie naprawdę, bez relacji z innymi ludźmi, a ja się z tym zgadzam. Na początku bardzo trudno było mi wychodzić ze swoich dotychczasowych ról, nie próbować się przypodobać czy zdobywać atencji używając do tego swojej seksualności. Czasem miałam też napady nieśmiałości i ciężko mi było zabrać głos w grupie, choć chciałam. Jednak po czasie zauważyłam, że niezależnie od tego czy jestem dziś cicha czy gadatliwa, czy mam coś ciekawego do powiedzenia czy tylko słucham, ludzie po prostu mnie lubią. Tych, którzy są mi życzliwi, nie muszę niczym przekupywać. Co więcej, nie każdy musi mnie uwielbiać, w końcu ja również nie wszystkich darzę identyczną sympatią. Nawet gdy ktoś mnie nie lubi, jest to ok – choć nadal trudno mi to na początku przełknąć, to nauczyłam się radzić sobie z tym faktem. Zwłaszcza, że zazwyczaj to moje urojenia.

Wyzwania:

Nie żywienie uraz – rozdmuchiwanie problemów i nakręcanie się w trudnych emocjach było stałym element moich relacji w czynnym uzależnieniu. Obrażałam się na śmierć i życie, karałam milczeniem, ostentacyjnie unikałam kontaktu, życzyłam źle drugiej osobie, obgadywałam i robiłam nagonkę, a nawet się mściłam. Dopiero w NA oduczyłam się tego i jest to dla mnie powód do dumy, bo nie było łatwo i przyszło dopiero po kilku konfliktowych sytuacjach. Nadal jestem impulsywna i potrafię zareagować unosząc się dumą i pychą jak i agresywnie, jednak refleksja przychodzi bardzo szybko i potrafię to puścić, wziąć odpowiedzialność za swoją część. Nie podsycam tego stanu miesiącami jak kiedyś i nie demonizuje drugiego człowieka na podstawie jednej sytuacji. Stało się tak dzięki temu, że Wspólnota jako całość okazała się dla mnie zbyt ważna i wartościowa, żeby zatruwać ją moimi prywatnymi aferkami. Mogę się od kogoś oddalić i nie trzymać już relacji w czasie prywatnym, ale podczas mitigów, służb czy zlotów akceptuje obecność danej osoby i zachowuję się po prostu taktownie. 

Akceptacja różnorodności – najśmieszniejsze jest to, że w czynnym uzależnieniu uważałam siebie za osobę niezwykle otwartą i tolerancyjną. Żyłam jednak w swojej bańce i za każdym razem, gdy spotykałam kogoś o innych poglądach, była kłótnia. W swoim przekonaniu walczyłam o równość i wolność drąc na kogoś ryja, że to co mówi to nieprawda i jest w błędzie oraz w arogancki sposób umniejszając czyjejś inteligencji. We Wspólnocie poznałam ludzi z różnych grup społecznych, o różnym statusie materialnym, różnych przekonaniach, wyznaniach, orientacjach seksualnych, stylach życia, systemach wartości i wykonywanych zawodach. Przyznaje, zdarzają się momenty, że powstrzymanie się od uszczypliwych komentarzy, rozpętania gównoburzy lub tłumaczenia komuś mojej racji na siłę jest wyzwaniem i nie zawsze się udaje. Jednak jest już we mnie więcej dystansu i zgody na fakt, że ludzie są różni. To, że coś mnie z kimś dzieli nie oznacza, że to co nas łączy jest przez to mniej ważne.

Pokora i życzliwość – jest to trudne zwłaszcza w sytuacjach, gdy mam do czynienia z osobą z innego bieguna mentalnego oraz gdy ktoś mnie krytykuje czy zwraca mi uwagę. Obie te postawy są dla mnie bardzo ważne w zdrowieniu i stale pracuję nad tym, by stały się moim nawykowym podejściem do świata i ludzi. Mój włoski temperament nie ułatwia tego zadania, ale nie zamierzam się poddawać i wyciągam wnioski z każdej lekcji, którą zsyła mi Siła Wyższa. Choć nadal bywam konfliktowa, to jestem zdolna np. do okazania wsparcia drugiej osobie uzależnionej proszącej o pomoc, niezależnie od tego, czy mi z nią po drodze i czy się lubimy – nie ma to dla mnie w takiej sytuacji znaczenia.

RELACJE RODZINNE

Zagrożenia: 

Współuzależnienie – w moim przypadku chodziło o współuzależnienie mojej mamy wobec mnie, ale w przypadku DDA może się zdarzyć, że zamiast sobą będzie się zajmować uzależnionym rodzicem (poznałam taki przypadek na terapii grupowej). U mojej mamy przejawiało się ono głównie nadkontrolą i traktowaniem mnie, jakbym miała 13 lat, a nie 30. Ciężko w takiej atmosferze stanąć na własnych nogach i uwierzyć w swoją zaradność życiową, zwłaszcza gdy mieszka się w bliskiej odległości i ma się nadal nieodciętą pępowinę.

Rozdrapywanie ran – im dalej w proces terapeutyczny, tym więcej uświadamiałam sobie zaniedbań, krzywd i traum, których doznałam w moim domu, w dzieciństwie i nie tylko. Zawsze byłam świadoma przemocy, która była wyrażona wprost – takiej jak bicie, wyzwiska czy poniżanie, jednak część przekroczeń i nadużyć była dla mnie zaskoczeniem. Po ich odkryciu ciężko mi było udawać, że wszystko jest ok i potrafiłam pod byle pretekstem nagle zaatakować matkę wypominając jej przeszłość. Było we mnie morze żalu i złości oraz chęci uzyskania wyjaśnień, przeprosin i zadośćuczynienia. Jedynym sposobem na zachowywanie się “normalnie” podczas spotkań było zdysocjowanie się, co bardzo mieszało mi w głowie i uniemożliwiało uleczenie tego obszaru.

Łatwość wpadania w toksyczne schematy zachowań – w moim doświadczeniu zachowanie innych odpala mnie głównie wtedy, gdy widzę w nim jakąś analogię do zachowań moich rodziców. Wobec tego relacje rodzinne to po prostu pole minowe – niestety nie jestem jeszcze takim zdrowieniowym saperem, żeby poruszać się w nich skutecznie unikając wybuchu. Wybuchałam często, złością lub płaczem. To, co działało w kontaktach z innymi ludźmi, nie działało w tym przypadku. Nie umiałam się zatrzymać ani zdystansować, a fakt, że moja rodzina nie potrafi się porozumiewać bez zagrywek ze spektrum biernej agresji tworzył błędne koło. 

Chęć naprawienia pozostałych członków rodziny – jest to pułapka, w którą wpadłam patrząc na rodziców przez egocentryczne okulary. Skoro ja się teraz rozwijam i zmieniam, to oni też mają taki obowiązek, w końcu jakby nie patrzeć są mi to winni, co nie? No, nie. Niestety. Gdyby ludzie tak łatwo zarażali się pracą nad sobą, to świat byłby lżejszy o połowę cierpienia co najmniej. Ja natomiast, w akcie desperacji po kolejnej familijnej patodramie, postawiłam mojej mamie ultimatum – albo wspólna terapia, albo zerwę z nią kontakt tak, jak zerwałam po tej sytuacji z ojcem, bo dłużej tak nie dam rady. Terapia faktycznie była przełomowa, ale tylko dla mnie – byłam naocznym świadkiem tego, że moja matka to ten typ mąki, z której nie będzie żadnego chleba. Swoje jednak podczas tych spotkań wycierpiałam, zanim to do mnie dotarło. Nie żałuję tego doświadczenia, ale czy było mi ono niezbędne w pierwszym roku zdrowienia, kiedy już i tak tyle się działo? 

Szanse:

Przyjrzenie się funkcjonowaniu systemu rodzinnego, umożliwiające lepsze zrozumienie siebie – to było bolesne, dołujące, ale zarazem kluczowe w połączeniu wszystkich kropek. Obserwowanie trzeźwiejącym okiem scen rozgrywających się w mojej rodzinie pozwoliło mi jasno zobaczyć patologiczne zachowania, które wcześniej były przeze mnie normalizowane i powielane. Zobaczyłam źródła swoich lęków, przekonań, nieumiejętności zadbania o siebie, zarządzania swoimi emocjami oraz brania odpowiedzialności.

Wyzwania:

Stawianie granic – to w zasadzie zawsze jest dla mnie trudne. Natomiast na początku zdrowienia, w konfrontacji z moją rodziną byłam tak mocno zbita z tropu ich argumentami i świętymi prawdami, że sama nie wiedziałam gdzie właściwie się kończę, a gdzie zaczynam. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się tak świadomie gdzie stoją moje granice, bo w moim systemie rodzinnym i tak wszyscy znajdowaliśmy się pod okupacją ojca, a wszelkie powstania były brutalnie uciszane. Ciężko z dnia na dzień przełamać lęk wynikający z tej traumy i uwierzyć, że mam prawo do wyrażenia sprzeciwu wobec rzeczy, które mi po prostu nie pasują i nie muszę mieć na to obiektywnego, uznanego przez innych za wystarczająco istotne, uzasadnienia. W mojej rodzinie obowiązywała jednomyślność, a wyłamanie się z niej było zawsze aktem odwagi, bo oznaczało poniesienie dotkliwych konsekwencji. To właśnie kwestia nierespektowania moich granic doprowadziła mnie do decyzji o całkowitym zerwaniu kontaktów z rodzicami i wyprowadzeniu się z mieszkania należącego formalnie do mojej matki na drugi koniec Polski. To była druga najlepsza decyzja po tej o zamknięciu się w ośrodku terapii uzależnień. 

Zaakceptowanie, że rodzice nie wypełnią nagle (lub nigdy) moich deficytów z dzieciństwa – nie byłam w stanie tego zrobić będąc z nimi w kontakcie, ale mam nadzieję, że uda mi się to dzięki odcięciu się od ich wpływów i samodzielnej pracy nad łataniem swoich dziur miłością własną.

RELACJE ROMANTYCZNO-EROTYCZNE 

(W wielu przypadkach relacje seksualne mogą oczywiście występować odrębnie, jako kolejny typ relacji – wtedy zachęcam do samodzielnej analizy)

Zagrożenia:

Przeżywanie zbyt silnych i skrajnych emocji – na początku zdrowienia, w utrzymywaniu abstynencji pomaga przede wszystkim święty spokój. Huśtanie się między skrajnościami jest po prostu bezpośrednim narażaniem swojej trzeźwości, czyli w dłuższej perspektywie życia. Ja na początku swojej drogi rozstałam się z mężem, a potem miotaliśmy się przez wiele miesięcy czy do siebie wrócić czy nie – to była jazda bez trzymanki, więc oczywiście w międzyczasie złamałam abstynencję. Kilka dni po rozwodzie, a 6 miesięcy po wyzerowaniu licznika, weszłam w kolejny związek, który emocjonalnie przeczołgał mnie po całości. Dwukrotnie zbyt silne emocje związane z tą relacją popchnęły mnie do planowania zażycia substancji, a nawet powrotu na stałe do czynnego uzależnienia. Miałam również bardzo natarczywe myśli samobójcze. Nie było warto, i tak szczerze, to nadal nie doszłam jeszcze w pełni do siebie, choć minęło już trochę czasu od rozpadu tej relacji.  Dobrze jest zadać sobie na wstępie pytanie, czy na pewno ma się aktualnie siłę i zasoby, aby udźwignąć na trzeźwo konsekwencje psychiczne w przypadku, gdy nie będzie happy endu?

Angażowanie się w związek bardziej niż w swoje zdrowienie – niestety, ale dopiero teraz rozumiem, że będąc na początku zdrowienia albo angażuję się w nie na 100% i stawiam na pierwszym miejscu, albo osłabiam jego jakość i tempo skupiając się na czymś mocno absorbującym moją uwagę. Relacje romantyczne oznaczają często zaburzenia apetytu i snu, rezygnowanie z odpoczynku lub mitingów na rzecz spotkań, obniżają czujność na sygnały z ciała i samoobserwację pod kątem głodów narkotykowych. Dla mnie nowy związek był świetnym dystraktorem, który odwrócił moją uwagę od trudnych emocji związanych z rozwodem, którymi nie miałam ochoty się zajmować oraz dawał mi iluzję poukładanego życia, którą wcześniej dawało mi małżeństwo. Oczywiście wtedy widziałam to inaczej, płynęłam na fali romantycznych uniesień, aż w końcu rozbiłam się o skalisty brzeg i z podkulonym ogonem wróciłam do zajmowania się swoim trzeźwieniem – tyle było z mojej fantazji o wielkiej miłości i metafizycznym połączeniu dusz. 

Regulowanie emocji relacją i seksem – dla ledwo odparowanej osoby nowe, stabilne życie, może zacząć po pierwszym zachwycie nad brakiem kaca wiać trochę nudą. Ja czułam się w pewnym momencie mocno niedostymulowana i potrzebowałam silnych bodźców. Najpierw dostarczałam ich sobie poprzez telenowelę z moim ówczesnym mężem, później dzięki grze w przyciąganie-odpychanie z kolejnym partnerem, a w międzyczasie uwodzeniem dla sportu. No i oczywiście nie ma to jak porobić się seksem, żeby poczuć trochę euforii za którą wciąż skrycie się tęskni. Jak nie było opcji na regulowanie się w realu, to hajowałam się obsesjami seksualnymi i romantycznymi na poziomie fantazji – doprowadzało mnie to momentami już do obłędu, a bezsilność z tym związana zmotywowała mnie do rozpoczęcia pracy na programie 12 kroków.

Związki koluzyjne – w dużym skrócie: wchodzenie w relacje romantyczne z osobami, które mają deficyty z dzieciństwa w tych samych obszarach, ale przeciwnych biegunach. W ten sposób zazębiają się wzajemnie i powstaje iluzja idealnego dopasowania. Niestety, tak naprawdę jest to nieuświadomione dążenie do wykorzystywania drugiej osoby jako źródła zaspokajania swoich potrzeb. Ja nie mam lewej nogi, Ty nie masz prawej, to złapmy się za ręce i idźmy razem przez życie – no fajny związek, taki patologicznie zależnościowy. Ja już wiem, gdzie są moje najgłębsze rany, ale potrzebowałam czasu, żeby je zarówno zidentyfikować jak i zaakceptować. Nie było mi wcale łatwo stanąć w prawdzie, że np. chcę ciągłej atencji i podziwu, bo w dzieciństwie rodzice nie dostrzegali mojego potencjału i nie doceniali moich wysiłków w ważnych dla mnie tematach. Dopóki tego nie wiedziałam, nie rozumiałam ile jeszcze uczciwej pracy muszę włożyć w swoje zdrowienie, żeby uniknąć kolejnych rozczarowań i odgrywania w kółko scen z mojego domu. Nic się samo magicznie nie poukłada, bo “mamy ze sobą tyle wspólnego” – żegnam dziś infantylne iluzje, bo nie gram w komedii romantycznej. 

Podejmowanie zachowań ryzykownych, by zaspokoić głód bliskości – odzyskuję wrażliwość na samą siebie, przestaję tłumić potrzeby, więc czasami to, co było skrywane przez lata, wylewa się bardzo intensywnie i uruchamia mi się znane poszukiwanie ulgi. Skoro nie mogę zaćpać głodu bliskości, to najchętniej bym go zaspokoiła za pomocą drugiego człowieka. W ten sposób podałam swój adres obcemu typowi z portalu o charakterze erotycznym, z którym pisałam raptem od kilku dni, i zamierzałam uprawiać z nim seks tylko po to, żeby móc się do niego przytulić. Ostatecznie koleś nie przyjechał, bo jak się dowiedział, że nie zgadzam się na picie alkoholu, to wybrał melango ze znajomymi. Jestem wdzięczna mojej Sile Wyższej za oszczędzenie mi tej wizyty. Czułam się upokorzona i rozczarowana sobą, ale przynajmniej nikt mnie nie pokroił i nie zakopał w lesie. 

Emocjonalna bezbronność – ja czułam się na początku zdrowienia jak pisklę, które wypadło z gniazda. Nie umiałam prawidłowo rozpoznawać zagrożenia ani się bronić, nie ufałam swojej intuicji, nie znałam swoich granic. Będąc w takim stanie, pchanie się w relacje intymne jest po prostu kiepskim pomysłem. Można zostać ofiarą narcyza, psychopaty, oszusta finansowego lub wykorzystywania seksualnego. 

Kwas po rozstaniu z osobą ze Wspólnoty – skoro w NA można znaleźć bezpieczną przystań w sferze towarzyskiej, to wydawałoby się, że nie ma lepszej opcji na przeżywanie wątków miłosnych jak również wewnątrz Wspólnoty. Oczywiście, znam trochę par z NA, którym dobrze się układa, biorą śluby, mają dzieci. Natomiast słyszałam zdecydowanie więcej historii z kiepskim finałem, a w jednej z nich wystąpiłam osobiście. Nie chodzi mi o to, żeby się na to zamykać, ja sama nie przekreślam takiej możliwości i nie mam nic przeciwko temu. Po prostu będąc osobą nowoprzybyłą, nie ma się jeszcze w NA ugruntowanych przyjaźni, a mitingi są często jedynym bezpiecznym miejscem, do którego można przyjść się wygadać będąc w rozsypce. Gdzie iść się wyżalić po takim rozstaniu, gdy w miejscu zamieszkania są 2 mitingi na krzyż i zawsze jest na nich ta osoba? Jak czuć się komfortowo w jej obecności, jeżeli dotkliwie nas zraniła czy odrzuciła? Jak na spokojnie dojść do siebie, gdy słyszy się na mitach wypowiedzi tej osoby np. o jej nowych podbojach i tym, jak świetnie się bawi? Już zawsze będzie się częścią tej samej grupy, warto mieć to na uwadze. Nie jest to naturalna sytuacja w przechodzeniu żalu po stracie relacji, więc najłatwiej zrezygnować z chodzenia na mitingi. Przy krótkiej abstynencji, odbieranie sobie tak ważnego narzędzia zdrowienia jest proszeniem się o problemy. Warto poczekać – osoba dłużej zdrowiejąca, jeżeli jest dojrzała i odpowiedzialna, dobrze o tym wie. Takie jest moje zdanie. Wchodzenie w relacje romantyczne czy seksualne z nowoprzybyłymi widzę jako gwałt na zdrowieniu skołowanych emocjonalnie i dopiero zaczynających układać sobie cokolwiek w głowie osób.

Szanse: 

Identyfikacja stylu przywiązania – można zrobić test, ale wiadomo, dopiero życie zweryfikuje czy to jak postrzegamy swoje funkcjonowanie w relacji przekłada się na rzeczywistość. Mi się wydawało, że jestem bardziej unikająca niż lękowa, a okazało się inaczej. 

Dostrzeżenie powielanych błędów – w każdym związku z czynnego uzależnienia szukałam przyczyn mojego zachowania w nieodpowiednich partnerach, którzy „tak na mnie działali”, „mieli zły wpływ”, „nie dało się z nimi inaczej”. Mimo, że zdawałam sobie sprawę z części przemocowych zachowań, to nie potrafiłam wziąć za nie odpowiedzialności. Dopiero w relacji, która była wolna od zażywania substancji, mogłam zderzyć się z tym, że to ja sobie nie radzę ze złością i to ja muszę się tym zająć. Zobaczyłam też coś, czego zupełnie nie byłam świadoma wcześniej: na początku relacji jestem pewna swego i potrafię za sobą stanąć, a im dalej w las, tym bardziej się uginam, przymykam oko na nadużycia, toleruję agresję słowną i pozwalam się wrzucać w poczucie winy. Byleby tylko ten związek mógł trwać. 

Wyzwania:

Zakończenie relacji, gdy jest destrukcyjna – nigdy nie umiałam się rozstawać, kwestionowałam swoje powody, racjonalizowałam pozostawanie w związku, bałam się samotności, uzależniałam się emocjonalnie od partnera. Ostatnia relacja pokazała mi, że nic się w tej kwestii nie zmieniło i jest sporo gnoju do przerzucenia w tym obszarze.

Dbanie o siebie i bycie ze sobą blisko – mam tendencję do skupiania się za mocno na partnerze, a nawet wpadania w obsesję na jego temat. Potrafiłam spędzić pół dnia na analizowaniu jego słów, gestów, rozmyślałam nad motywacjami zachowań. Odpalały mi się egocentryczne lęki, zastanawiałam się czy o mnie myśli i co myśli, czy na pewno mnie kocha, czy nie powiedziałam czegoś nie tak, jeżeli nie odzywał się dłużej niż zwykle. Dużo czasu spędzałam w świecie fantazji, kosztem pisania programu czy utrzymywania higieny snu i regularnych posiłków. Zapominałam, że mam jeszcze inne uczucia poza byciem zakochaną i zupełnie je zlewałam. Gdy w relacji jest dobrze, to o sobie pamiętam, ale jak coś się dzieje, to zaczynam żyć tylko relacją i nic innego się nie liczy. Za każdym razem mocno się to odbijało na moim zdrowieniu i wytrącało mnie z równowagi, na którą potem znowu trzeba było sobie zapracować.

Cieszę się, że mogłam podzielić się moimi przemyśleniami w tak ważnym dla mnie temacie i mam nadzieję, że pomogą one komuś zagubionemu odnaleźć się choć trochę w relacyjnych zawiłościach. 

Martyna, zdrowiejąca uzależniona. 🍀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *