Historia osobista

Cześć, mam na imię Michał, mam 30 lat, mieszkam w Łomiankach i jestem zdrowiejącym narkomanem. Właśnie… Co się takiego zadziało w moim życiu, że zostałem narkomanem? Co potem zrobiłem i jak dzisiaj żyję? Czy w narkotykach chodzi o coś więcej niż tylko zażywanie? Po krótce przybliżę Wam moją historię.

Czas wojny

Do 10 roku życia byłem szczęśliwym chłopcem. Miałem kochających rodziców, wspierające rodzeństwo, wybitne oceny w szkole czy kolegów i koleżanki, z którymi wspólnie spędzałem czas chodząc po drzewach, ganiając się w berka, grając w dwa ognie lub budując bazy, a gdy zbliżał się wieczór mama wołała mnie na ciepłą kolację. Ferie zimowe spędzałem w szkole na zabawach. W domu czułem się bezpiecznie – wiedziałem, że mogłem wyrażać swoje emocje i że zostanę zrozumiany. Niczego mi nie brakowało. Czasami tupałem nogą jak dostawałem karę na komputer, teraz wspominam to z uśmiechem na ustach. To były piękne czasy beztroski. Pamiętam do dziś, była piękna polska jesień jakoś 2003 rok, stałem na podwórku i patrząc na spadające liście pomyślałem: „dlaczego ludzie popełniają samobójstwa? Przecież życie jest takie przyjemne”. Nie mogłem ich zrozumieć, w końcu byłem szczęśliwy… do czasu. Jak miałem 11 lat pierwszy raz poczułem, że coś jest nie tak – jakby mur między mną a moimi rówieśnikami. Śmiali się z moich brązowych skarpetek, robili sekrety wewnątrz grupy decydując tym samym kto jest ważniejszy, kto wie więcej. Śmiali się z mojego tańca czy w końcu w relacjach z dziewczynami wyłączali mnie ze wspólnych rozmów, wyglądało to tak jakby mi mówili „nie nadajesz się do podrywania”, „jak idziemy podrywać z Michałem to nic nie możemy wyrwać”. Prześcigali się kto pierwszy „zaliczy”. To były czasy, kiedy używaliśmy komunikatora gadu-gadu (nie będę używał nazwisk). Jeden z nich napisał mi, że zrobił to ze swoją dziewczyną u siebie w pokoju. Byłem zdumiony, ale i przerażony. Pomyślałem: „jak to? Tak szybko? W wieku 12 lat?”, przecież ja nie wiem o czym rozmawiać z dziewczynami, bałem się ich, ich emocji, jak zrobić, żeby gadka się „kleiła” a oni takie rzeczy? Przerażony byłem tą różnicą jaką wtedy zauważyłem między nami w temacie relacji damsko-męskich. Szczerze mówiąc do dzisiaj nie wiem, dlaczego wtedy zmienili się wyśmiewając się ze mnie i odtrącając mnie od siebie. Dodam, że moja mama uczyła historii w szkole, do której wszyscy chodziliśmy, co też raczej naturalnie trochę nas od siebie oddalało. W końcu mówili: „uważaj, bo on ma mamę nauczycielkę, powie jej i będziesz miał przechlapane”. Ciężko w pełni się ze sobą zgrać, jak coś nas rozdzielało. Chociaż dzisiaj uważam, że mama nauczycielka była problemem, to ich zachowanie było krzywdzące, ale zajęło mi to wiele lat, żeby dojść do tego miejsca. Teraz wiem, że rówieśnicy z podstawówki mieli ogromny wpływ na dalsze moje życie, na moje dorastanie i również na to, że wziąłem narkotyki.

W wieku 12 lat przeprowadziłem się z Marek do Łomianek, w których aktualnie mieszkam. Tuż przed przeprowadzką wydarzyła się tragedia. Trochę płakać mi się chce jak o tym piszę. Pamiętam, jak byliśmy z mamą na wakacjach u rodziny. Jechaliśmy rowerami, ja z przodu. W pewnym momencie obejrzałem się za siebie i jej nie widziałem – zajechała do pobliskiego domu, źle się poczuła. Wtedy ostatni raz ją widziałem. Śmierć nagle ją znalazła – 5 sierpnia 2005 roku o 8:20 moja mama zmarła na wylew. Następnego dnia myślałem, że to był sen. Wiadomość o śmierci mamy kompletnie do mnie nie docierała, w końcu miałem 12 lat to jak miała dotrzeć? Gdzieś miałem nadzieję, że obudzi się. Wtedy grałem już na komputerze, dlatego miałem nadzieję, że będzie można wczytać „zapis z życia” albo coś. Nic takiego się nie wydarzyło – każdy kto się urodził, musi umrzeć. W szpitalu targowałem się z Bogiem, żeby jej ode mnie nie zabierał to przestanę kraść na parę dni, wraz z kolejnymi wiadomościami o pogarszającym się stanie mamy dawałem od siebie coraz więcej do momentu, że całkowicie przestanę kraść. Obarczałem siebie za śmierć mamy, że to kara od Boga za moje kradzieże. Mama mówiła mi wcześniej, że istnieje takie ryzyko, ale nie wiadomo czy to będzie za 5 dni czy za 50 lat. Myślałem, że raczej te drugie. Wraz z jej śmiercią wiele się zmieniło w moim życiu. W jednej chwili odeszła najbliższa mi osoba (dzisiaj jest inaczej, ale wtedy to mama była mi najbliższa). Straciłem poczucie bezpieczeństwa, świadomość, że zawsze mogę się zwrócić do kogoś po pomoc i ją otrzymać bez żadnych warunków. Z mamą mogłem porozmawiać o wszystkim, o tym jak się czuję, co mnie boli, o swoich marzeniach, fantazjach, zawszę mogłem na niej polegać. Miała dla mnie czas pomimo dwóch etatów, prac domowych (obiady, porządki). Jak się potem dowiedziałem miała problemy zdrowotne i ani razu mi o nich nie powiedziała. Wszystko dla mnie. Śmierć mamy była najcięższym doświadczeniem w moim życiu, trudniejszym od narkotyków. I to w moim odczuciu najbardziej przyczyniło się do sięgnięcia przeze mnie po narkotyki. Pamiętam, że moi „koledzy” po powrocie z cmentarza zajechali do Maka. Wszystko ok, ale po co mi to mówili ze śmiechem w głosie: „tam stypa, a my się dobrze bawimy w Maku”. To też mnie bolało, że nie przejęli się, że prosto w twarz mówili, że ich to nie interesowało, woleli dobrze zjeść.

Kolejną ważną rzeczą, która przyczyniła się do tego, że wziąłem narkotyki byłem ja sam. I to jest ciężki kawałek do przepracowania, bo łatwiej zwalić winę na innych niż przyznać, że samemu się zawiniło. Przypominam sobie słowa taty: „Michał idź spać, bo nie wstaniesz jutro do szkoły”, „nie graj tyle na PC”, „nie wolno kraść pieniędzy”, „to nie jest towarzystwo dla Ciebie”, „nie graj na maszynach” i całe mnóstwo innych wskazówek. Koledzy ze studiów mówili: „przychodź na zajęcia, bo będziesz miał zaległości”. W telewizji mówili, że ludzie się uzależniają od używek, to uważałem, że to mnie nie dotyczy, że oszukam cały świat. Wiedziałem lepiej. I nie ma nic złego, żeby coś wiedzieć, to potrzebne i niezbędne, ale problem jest wtedy, gdy nie słucham innych. Człowiek rodząc się nic nie wie, poznaje otaczający go świat, uczy się – chodzić, mówić, wyrażać emocje, uczyć, pracować, rozwija zainteresowania. Ja się nie uczyłem, bo uważałem, że już to wiem, a tak naprawdę nic nie wiedziałem. To było istotą moich błędów – moje własne wybory, które jak się okazało, były destrukcyjne.

Po latach odkryłem, że szalenie istotną rzeczą, która wpływa na całe moje życie jest prosta rzecz – dopytywanie tego, czego się nie wie. Pewnych rzeczy nie zostałem nauczonych, ale to właśnie one są przyczyną moich problemów. Brak mamy i trudności w relacjach z kobietami. Nie miałem kogo zapytać, kto by mnie poprowadził w tych sprawach. Przedmioty w szkole, choć ważne, tak brakowało mi najważniejszego, tj. „nauka o życiu” – jak nie bojąc się poprosić o pomoc, jak się dowiedzieć czy żegnając się z towarzystwem nie będą mnie obgadywali, kiedy milczeć, a kiedy nie. Kiedy być stanowczym, a kiedy pokornym, jak zadbać o siebie, a kiedy pozwalam przekraczać swoje granice? W dorosłym życiu – dlaczego robienie rzeczy na ostatnią chwilę nie jest dobre? Co to znaczy być męskim? Jak się uczyć i jak pracować? Gdzie się udać po pomoc? Jak być asertywnym? Dlaczego boję się innych? Dlaczego nie warto kompulsywnie uprawiać sportu i czym to grozi? Dlaczego niezdrowa żywność szkodzi? Jak sprzątać łazienkę? Jak prasować? Wiele przykładów. Wszystkie powodują to samo – nie wiem jak mam coś zrobić i tego nie robię, a potrzebuję.

Obok niewiedzy, myślę, że gorsza była wiedza o życiu. Jak ciężko było mi zmienić się. Uważałem, że praca jest dla ***, że szlachta baluje, a plebs pracuje, że płacz to oznaka słabości zwłaszcza u mężczyzny. Myślałem, że pokora oznacza upokorzenie, że lepiej nie pytać, bo można być wyśmianym, że w życiu chodzi o to, żeby się bawić, że ja się nie uzależnię i mogę brać narkotyki, że można stale zarywać nocki i wstawać z następnego dnia z rana, myślałem, że nikt nie wiedział o moim ćpaniu, a wiedzieli wszyscy dookoła, że osoby LGBT to wróg, że osoby z lepszymi sylwetkami są jakby lepsze, że trzeba być atrakcyjnym z zewnątrz a wnętrze się nie liczy i wiele, wiele innych, których nie napiszę, bo są zbyt intymne.

Niezaspokojone potrzeby, brak matczynych wzorców, wpływ rówieśników powodujący we mnie wycofanie się skutecznie zniechęcając mnie do zadawania pytań i poznawania świata. Moje wady charakteru oraz to co wiedziałem i czego nie wiedziałem o życiu – wszystko to przyczyniło się, że wziąłem narkotyki. Tak wyglądało moje życie przez większość czasu od 10 do 23 roku życia, przy czym najcięższy okres był u mnie od 16 roku życia. Wtedy pierwszy raz wziąłem narkotyki. Zaczęło się u mnie od marihuany – znajomy z klasy zaproponował to mówię: „czemu nie?” i poszliśmy po lekcjach na tyły szkoły. Spodobało mi się, chociaż nie od razu. Dwa lata później była amfetamina. Potem mefedron przez inne specyfiki typu grzyby kończąc na dopalaczach od dilerów internetowych. Narkotyki dawały mi wiele, inaczej bym ich nie brał. Nagle zabrały mi poczucie wstydu z dzieciństwa, nagle potrafiłem tańczyć (dalej nie umiałem, ale myślałem, że umiem). Byłem pewniejszy siebie w towarzystwie (a wcześniej wycofany), co ważne – znalazłem grupę, z którą mogłem się utożsamić i razem się trzymaliśmy. Była radość, euforia i taki stan, którego chciałem więcej. Po prostu więcej, to było fajne, przyjemne. Myślałem, że znalazłem złoty środek, myślałem – „tego mi brakowało, teraz jestem kompletny, ja i narkotyki”. I fakt byłem w pewien sposób kompletny, bo zapełniły moją duchową dziurę. Nie będę opisywał sytuacji, miejsc, ludzi, z którymi ćpałem, wierzcie mi na słowo lub nie, swoje wycierpiałem. Narkotyki obok frajdy cechują dwie rzeczy: kiedyś się kończą i trzeba ponieść konsekwencje. Mnie to nie ominęło. Poznałem co to znaczy mieć obsesję na punkcie narkotyków, że nie potrafiłem przestać o nich myśleć. Co to znaczy że zawsze jest za mało towaru, że ludzie z którymi ćpałem kolegują się ze mną wyłącznie dla narkotyków (stawiałem), że byłem w paranojach, lękach, myślałem, że chcą mnie z domu wyrzucić a sąsiedzi podglądali mnie jak zażywałem i donosili o tym mojej rodzinie, nabawiłem się nerwicy natręctw. Problemy z patrzeniem ludziom w oczy (bałem się), problemy z niepewnością, przez chwilę byłem bez domu, wyrzucali mnie ze studiów, lęk przed załatwieniem najprostszej sprawy, np. pojechanie autobusem do Warszawy czy zamówienie pizzy. Brałem jeden narkotyk i brałem drugi, żeby zminimalizować skutki pierwszego. Problemy natury zdrowotnej: powypadały mi zęby, gorsza skóra, włosy, nadszarpnięty układ nerwowy. Moje myślenie było skupione coraz bardziej na sobie, patrzyłem na świat coraz bardziej pesymistycznie, coraz mniej rzeczy mnie cieszyło – spacer czy jazda na rowerze to był jakiś koszmar, a kiedyś to uwielbiałem. Moim dnem i znakiem ostrzegawczym było przedawkowanie, przyjechała po mnie karetka na sygnale zabierając mnie do szpitala. Dusiłem się, padł mi układ nerwowy. Z przerażeniem w oczach patrzyłem na kolegę jak wprowadzali mnie do karetki. To był moment, kiedy myślałem, że umieram, myślałem wtedy o bliskich, że ich zawiodłem, że będą po mnie płakać. I panicznie bałem się co jest po drugiej stronie, jak kurtyna opadnie. Pamiętam, że mówiłem: „jeśli tam jesteś, proszę Cię o szansę, i przepraszam, jeśli Cię czymś obraziłem”. A co gorsza dalej nie potrafiłem przestać zażywać, chociaż wiele razy próbowałem – w różne dni, dzieląc na substancje, składając sobie obietnice czy spuszczając narkotyki w toalecie. Chciałem z tym skończyć, ale nie byłem w stanie.

Czas działania

Pamiętam, jak zazdrościłem rodzeństwu, że chodzą na koncerty. Ojcu, że założył rodzinę, i innym ludziom – że mają cel w życiu, że jakoś sobie żyją, czasem lepiej czasem gorzej, ale potrafią cieszyć się życiem. Zazdrościłem im, że żyją życiem takie jakie ono jest nie uciekając od smutków jakie niesie ze sobą. Pewnego dnia stojąc przed lustrem po całonocnym maratonie zażywania narkotyków powiedziałem do taty: „wiesz co, pojedźmy na terapię, nie daję rady. Dłużej tak nie pociągnę”. Przestraszyłem się, że nic nie zmieni się w moim życiu i do końca już będę brał i umrę biorąc. Bardzo się tego bałem – i boję do dzisiaj. Nie chcę umierać biorąc narkotyki. Chcę żyć. Wtedy postawiłem swój Pierwszy Krok. Przyznałem, że jestem bezsilny, czyli co dokładnie? Że nie potrafię samemu sobie poradzić z zażywaniem narkotyków i potrzebuję pomocy. Do ośrodka przyjechałem też dla zabawy, odpocząć od zażywania i wrócić do kontrolowanego brania – do czasu, kiedy nie było tylu konsekwencji. Początki były trudne – chciało mi się ćpać, bez rodziny, bez komputera/telefonu, za to z wielkim strachem jak żyć. Pamiętam jak 12 dnia zbuntowałem się i nie chciałem iść na zajęcia i terapeuta krzyczał: „Michał, czy Ty nie rozumiesz, że tu o Twoje życie chodzi?!”. Ja zrobiłem wielkie oczy i się śmiałem, ale w środku czułem, że to jest ta droga, że na zewnątrz zaśmiewam, ale w środku wyłem z bólu. Do dzisiaj po ponad 7 latach jesteśmy przyjaciółmi z szefem ośrodka (terapeutą). To wspaniały człowiek, jak chciałem wracać do domu „na wojnę”, tj. brać narkotyki to sprytnie mnie podszedł mówiąc, że ojciec zapłacić za terapię i nie ma zwrotów i to mnie zatrzymało, nie chciałem robić przykrości ojcu. Jak mi potem powiedział – zwróciłby pieniądze ojcu, chciał, żebym o siebie zawalczył. Na terapii przeszedłem najcięższy okres – powrót pierwszych trzeźwych myśli, oprzytomnienie, praca nad uczuciami, poznawanie mechanizmów iluzji i zaprzeczeń i wiele innych, w tym mityngi NA. I tu zaczyna się moja najdłuższa przygoda – Dwunastokrokowa Wspólnota Anonimowych Narkomanów.

Wspólnota NA to mój drugi dom. We Wspólnocie poznałem ludzi, którzy są tak samo jak ja uzależnieni, dzięki czemu rozumiemy swój problem. Jestem bardzo wdzięczny, bo osoba uzależniona najlepiej zrozumie i pomoże drugiemu uzależnionemu. Przychodzę na mityngi, na których dzielę się swoimi problemami, dzielę się swoim doświadczeniem tj. co zrobiłem, jak sobie poradziłem z daną sprawą i słucham innych jak to jest u nich. To jest super – nikt nie ma prawa mnie ocenić (przynajmniej na głos), nikt mi nie przerywa wypowiedzi, no chyba że będzie zachęcał do ćpania, nikt mi nie udziela rad, nikt nie teoretyzuje, nie używa zwrotów: „my”, „wy”, „oni”. Dzielimy się doświadczeniem ze sobą nawzajem, sami sobie pomagamy. Tu się czuję bezpiecznie. Każdy jest tu mile widziany – agnostyk, ateista, nie ważne co brałem, ile brałem, jaki jest mój majątek. W NA liczy się tylko jedno – jak mogę zdrowieć? Świetna jest koncepcja Boga, czyli jakkolwiek Go (nie)pojmuję. Ja akurat nie miałem z tym większego problemu, ale wiem, że dla kogoś może być to trudne. Jest w tym coś takiego, że to działa, nie wiem jak, ale działa. Na początku mojej drogi w NA usłyszałem sugestie od innych uczestników mityngu – co im pomaga nie brać narkotyków. Pierwsze to właśnie mityngi, czyli najczęściej dwugodzinne spotkania w różnych formach, np. otwarte, zamknięte, męskie, kobiece, LGBT, online, stacjonarne. Mityngi, np. męskie pomagają mi poczuć się jeszcze bezpieczniej i powiedzieć coś, czego bym się wstydził na mityngu ogólnym. Usłyszałem o „90”, czyli chodzić na mityng każdego dnia przez 90 dni. Mega narzędzie, bo dzięki niemu poznałem bardziej ludzi. Dało mi to okazję do usłyszenia ich doświadczeń, pozwoliło na „odwirowanie się” z nietrzeźwego myślenia, wybudowało we mnie nawyk przychodzenia na mityngi. Wziąłem telefony do uzależnionych i rozmawiamy. Bardzo się sprawdza, jak potrzebuję pogadać, a nie ma mityngu, pomaga mi wyjść ze strefy komfortu, izolacji – do ludzi. Nie muszę mówić super zdrowieniowych rzeczy, czasami najbardziej wartościowe jest wysłuchanie drugiego i pobycie w ciszy, w świadomości, że jestem tam i możesz na mnie liczyć. I to działa w obie strony, uzależnieni dzwonią do mnie i ich słucham. Dowiedziałem się też o służbach. Są fantastyczne, bo działają na zasadzie „agere contra”, czyli jeśli skupiam się na sobie, na swoich problemach, że mi źle, to działam przeciw – wychodzę do ludzi i robię coś dla nich. I to jest jednym z kluczowych narzędzi, dzięki którym zdrowieję. Jak robię coś dla innych. Poznałem różne służby, jeszcze więcej których nie objąłem. Najpierw parzyłem herbatę, poznawałem ludzi, zapamiętywałem ich imiona, pierwszy śmiech jak pytałem: „to co zawsze, Earl Grey?”, potem jako kolporter zainteresowałem się bardziej literaturą NA, służba, która wymagała ode mnie więcej odpowiedzialności. Następnie wziąłem technicznego (online), np. dodawałem ludzi do mityngu. Prowadziłem też mityngi i to robię nieprzerwanie od 3-4 lat. Dzięki temu uczę się stawiać granice, poznawać innych, nie mam możliwości myślenia co powiem, za to czuwam nad sprawnym przebiegiem mityngu. Uczę się też odpowiedzialności, być o czasie i w ogóle być. Wtedy ludzie mogą na mnie polegać. Jest jeszcze wiele innych ciekawych służb. Kolejną sugestią było skupianie się na tym co mnie łączy z innymi a nie dzieli. Bo zawsze znajdę różnicę, chociażby to, że wszyscy się różnimy, każdy jest na swój sposób wyjątkowy. To dobrze działa na mój pesymizm, na sposób myślenia, który prowadzi mnie do izolacji poprzez doszukiwanie się różnic. To mnie odpycha od ludzi, a służba zbliża. Jest literatura, która jest przedłużeniem doświadczeń zaczerpniętych z mityngu. W domowym zaciszu mogę się zagłębić w mądrość doświadczeń innych uzależnionych. Zacząłem się modlić. Od małego byłem katolikiem, ale to była wiara nauczona, wymuszona, nie taka, którą ja chciałem mieć, a to wielka różnica. Wierzyłem w Boga, ale jaki On był? Nie potrafiłem opisać. Przychodziłem do kościoła, bo musiałem, ale jak rodzice nie patrzyli wychodziłem tylnymi drzwiami. Zacząłem się modlić. Zacząłem medytować – czytam refleksję. Poznałem Zloty, na które jeżdżę, jeden też współorganizowałem. Zloty to świetny czas, żeby spędzić ze sobą czas nie tylko na mityngach, ale też i poza nimi. W NA poznałem prawdziwych przyjaciół, z którymi chodzę do kina, na jedzenie, po górach, żartujemy sobie, jeździmy na Zloty, bawimy się w sylwestra. Dowiedziałem się, że mam nie chodzić w miejsca, w których piją lub zażywają, żeby nie kusić losu. I wiele innych. Chcę jeszcze na koniec napisać o Programie Dwunastu Kroków NA. Jest do tego Przewodnik do pracy nad Krokami zawierający pytania, na które się odpowiada. Sugerowane jest, aby robić to ze Sponsorem (nie bierze pieniędzy), czyli osobą, która jest dalej na Programie, napisała, ma doświadczenie i może się nim podzielić. Można ją różnie nazywać, np. przewodnikiem duchowym. Podzielę się z Wami moimi najróżniejszymi przemyśleniami, nowymi postawami, które uważam za najcenniejsze, w tym większość, którą zauważyłem dzięki pracy na Programie.

Na początku pisałem o tym, że za narkotykami kryje się coś więcej. To prawda, to ja się uzależniłem, nie mój brat. Problem nie leży w substancji i nigdy nie leżał. Gdyby tak było, wszyscy byliby uzależnieni, a tak nie jest. Moje powody już znacie, może z czasem sam się dowiem kolejnych. Wybrałem narkotyki, bo akurat mi podpasowały, nigdy nie lubiłem alkoholu, był jakiś taki gorzki. Za to bania po dragach wjeżdżała od razu i prawie bez goryczy. Dzisiaj wiem, że problem jest w moim podejściu do substancji, dokładniej, że uciekam od życia, że nie umiem żyć tak jak inni i szukam ulgi. Jedni są alkoholikami, drudzy narkomanami, jeszcze inni hazardzistami, ktoś może być uzależniony od jedzenia. Jest wiele uzależnień. Behawioralne (czyli od zachowania), np. od komputera, od zakupów, od muzyki, fantazjowanie, pornografia – do wyboru do koloru, wszystko jest na jedno kopyto, różnią się poziomem destrukcji. Gdyby woda dawała kopa, to z pewnością nadużywałbym wody. Dlatego nie oceniam ludzi uzależnionych, prawdopodobnie mieli tak samo jak ja ciężko. Dlatego przedstawiam się jako osoba uzależniona, nie jako narkoman, bo mam skłonności uzależnieniowe. Nie oznacza to, że byłem, jak kiedyś myślałem, skazany na narkotyki – no nie. Nikt mnie nie zmuszał, nikt nie stał nade mną z bronią i mówił: „Michał masz ćpać, albo kula w łeb i łyżka w dupę”. To ja sam zdecydowałem, że biorę narkotyki i to ja ponoszę za to odpowiedzialność. A to, że jestem chory na chorobę uzależnienia daje mi wyrozumiałość, łagodność dla samego siebie. Nie od razu się uzależniłem i nie od razu będę uzdrowiony, w końcu „nie od razu Rzym zbudowano”. Nie muszę zaprzeczać samemu sobie, a dzięki temu mam unikatową okazję pójść dalej, bo nie zmienię tego, czego nie uważam za problem. Nie zaprzeczam i nie zrzucam odpowiedzialności za moją chorobę mówiąc, że tak miało być, i to, że kradłem nie moja wina. To jest świetne! Zobaczyłem, że Krok Pierwszy daje gwarancję na zachowanie abstynencji. Dzięki niemu nie wracam do zażywania, ale pod warunkiem, że zrobię go uczciwie. Co to znaczy zrobić Krok Pierwszy? W moim przypadku jest to zmiana postaw i zachowań, tj. nie chodzę w miejsca, gdzie zażywają, nie kontaktuję się z takimi osobami. Chodzę na mityngi, rozmawiam z drugim zdrowiejącym uzależnionym, piszę Program, biorę służby i cała masa innych rzeczy. Przychodząc na mityngi zdrowieję poprzez słuchanie innych, ale też dzielenie się jak sobie poradziłem w danej sytuacji. Zauważyłem, że najbardziej wartościowe jest działanie, które robię w ciszy, kiedy nikomu o tym nie mówię. Nie mówię tu o przypadkach, gdy ktoś mnie pyta, wtedy odpowiadam, niegrzecznym jest ignorowanie, ale w ciszy w sensie, kiedy nie mówię wszystkim dookoła co zrobiłem, kiedy nie robię tego na siłę/na pokaz. Przypominam sobie moment – piątek wieczór, jestem po pracy zdalnej, oglądam Interstellar i jem smaczny posiłek, a za oknem mróz i deszcz. Dzwoni do mnie przyjaciel i pyta: „Michał, jedziesz ze mną na warsztaty? Mówiłeś, że tak”. I staję przed dylematem – czy rzeczywiście mi zależy na sobie, tym samym robię co do mnie należy i jadę na warsztaty krokowe, czy tylko mówię na mitach, że zdrowieję, a rzeczywistość jest inna. Zostawiłem jedzenie, wsiadłem w autobus 2 godziny stojąc w korkach przez Warszawę do Marek, a stamtąd samochodem z przyjacielem jeszcze godzinę dalej. Wróciliśmy o północy, ale było warto. Tak dzisiaj widzę swój Krok Pierwszy. Robię rzeczy, które do mnie jako osoby uzależnionej należą. I to też nie oznacza, że mam wszystko rzucić i nic innego się w życiu nie liczy tylko NA, NA, NA i jeszcze raz NA. Życie nie składa się tylko z NA czy AA. To coś więcej, nie po to mój Bóg dał mi rodzinę, żebym ją zaniedbywał, hobby, żebym się w nim nie realizował, pracę, żebym do niej nie chodził itp., itd. Po to piszę Program, żeby wiedzieć, że gdy przychodzi czas z bliskimi to jest czas z bliskimi, nie mityngu. Mityngi mogą być formą ucieczki, jeśli czuję, że w danym momencie potrzebuję być gdzie indziej. Tak czy inaczej wtedy był czas warsztatów. Jak rozróżniam, kiedy jest na coś czas? Prostą modlitwą o pogodę ducha – „…i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”. Choroba, którą mam jest chorobą emocji, duszy, wielu „rzeczy”, niestety też zapomnienia. Bardzo łatwo zapomnieć mi skąd przychodzę, kim jestem. Nie chodzi mi o to, żebym się teraz nad sobą użalał i twierdził nic mi się nie należy, bo jestem uzależniony, nie. Chodzi mi o to, żebym pamiętam co mam robić, co jest dla mnie absolutnie najważniejsze. Chodzi mi o niesienie posłania. Wiecie, w 2015 roku dostałem tę szansę, te rozwiązanie problemu na moją chorobę uzależnienia, ale inni? Przecież ile jest jeszcze ludzi, którzy umierają (!) z powodu tej choroby. Przykre jest, że nie chcą sobie pomóc, ale niosę posłanie, nie uzależnionego. Jednak co bardziej mnie zasmuca, to fakt, że ludzie niewiedzą, że da się inaczej. Gdyby wbić cyrkiel w miejsce, gdzie mieszkam i zatoczyć okrąg o promieniu 5km na pewno bym znalazł taką osobę. Czasami patrzę wstecz i myślę „jakby moje życie dzisiaj wyglądało, gdybym nie przyszedł do NA?” i wiecie co? Wtedy myślę, że moim głównym priorytetem jest powiedzenie innym, że można inaczej. Nikt mi nie mówił, że będę miał drogę usłaną różami, ale bez chwili zawahania stwierdzam, warto. Dzisiaj jeżdżę do ośrodków terapii uzależnień, do WUMu (Warszawski Uniwersytet Medyczny), jeżdżę na warsztaty krokowe z zaprzyjaźnionej wspólnoty AA, chodziłem do więzień. Chcę wspomnieć jeszcze o darze desperacji. To właśnie konsekwencje spowodowały we mnie pragnienie zmiany. Nie mówię, że są konieczne, kto by się cieszył z piekła uzależnienia, w końcu można uczyć się na cudzych błędach, ale jeśli już się stało, to mogę wyciągnąć lekcję. Po Kroku Pierwszym przyszedł czas na fantastyczny Krok Drugi, który jest „Krokiem nadziei”. Wiedziałem, że samemu sobie nie dam rady, ale potrzebowałem czegoś większego ode mnie. Na początku wziąłem to na „chłopski rozum” – grupa ludzi na mityngu, nie brali, czyli mieli coś, czego ja nie miałem. Zrobiłem to samo co oni, myśląc, że może i u mnie zadziała, chociaż z początku im zazdrościłem uśmiechów na twarzy. W Kroku Drugim rozwinąłem pojęcie swojej Siły Wyższej. Jestem zdumiony, bo tu się wszyscy spotykamy – agnostyk, ateista, wierzący. Każdy ma prawo do własnej koncepcji Siły Wyżej, nikt nikomu niczego nie narzuca „…jakkolwiek Go pojmuję”. Usłyszałem sugestię, że dobrze, jeśli uwierzę w Siłę Wyższą, która będzie miłująca i chce dla mnie jak najlepiej. Tak mam do dzisiaj – to mój najlepszy Przyjaciel, do którego zawsze mogę się zwrócić i będę wysłuchany. Nigdy nie czułem się opuszczony. Moja Siła Wyższa to też mój Bóg. Krok Drugi przywraca mi zdrowy rozsądek. Niesamowite co? W końcu nieraz zachowywałem się jak szaleniec. Już w XX wieku Einstein powiedział: „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”. Brałem narkotyki, i myślałem, że tym razem będzie inaczej, że skończę szybciej, że tylko jedna kreska, albo następnego dnia na pewno wstanę do pracy. Można mnie porównać do osoby przechodzącej przez ulicę, która przy pierwszej próbie jest potrącona przez samochód i traci rękę, następnie z nową nadzieją traci drugą rękę potem nogę. Czy taką osobę można nazwać szaleńcem? Właśnie taki byłem. Krok Drugi przywraca mi poczytalność i zdrowy osąd sytuacji, że moje poprzednie pomysły to lipa i potrzebuję czegoś innego. Przywracana jest mi równowaga emocjonalna, nie reaguję już skrajnie. Jest dla mnie coś więcej niż wściekłość-euforia. Poznałem inne uczucia. Krok Trzeci jest zwieńczeniem pierwszy trzech Kroków, które dzisiaj rozumiem: ja nie mogę, On może, ja Mu się powierzę. Mój plan na siebie nie wypalił, miałem wiele świetnych wizji od kulturysty przez naukowca, robiącego biznesy z Elonem Muskiem po prezydenturę RP. Skończyłem jako narkoman (heh). Dzisiaj oczywistym jest dla mnie, że jeśli nie daję rady, a w Kroku Drugim odnalazłem Kogoś kto potrafi, to zrobię według Jego planu. Mój Krok Trzeci w praktyce wygląda tak, że modlę się o poznanie Jego woli wobec mnie oraz o siłę do Jej spełnienia. Wcześniej prosiłem, wręcz żądałem „daj mi wygrać w totka”, „daj mi tę dziewczynę”, ciągle było daj i daj. Nie wiem, czy wiecie, ale ludzie wygrywający w totka statystycznie w większości bankrutują lub zostają dłużnikami, bo nie radzą sobie z nową sytuacją finansową. To jak ja miałbym to udźwignąć będąc do tego jeszcze z problemem uzależnienia? Nowa dziewczyna? Tylko czekać aż będę ją krzywdził, bo byłem chodzącą wadą charakteru. Nie dostałem pewnych rzeczy, bo mnie to uchroniło przede mną samym. I dzisiaj chyba to rozumiem. Zrozumiałem to grając na PC w drużynie, która była na mnie zła, że mam gorszy wynik, a specjalnie tak grałem, żeby w efekcie końcowym drużyna wyszła na tym lepiej. Krzyczeli i wyzywali mnie. I tak właśnie wyglądała kiedyś moja relacja z moim Bogiem – nie dość, że Go nie rozumiałem, to jeszcze Go obrażałem, a dostawałem tylko to, co najlepsze. Dlatego dzisiaj modlę się inaczej – najpierw same słowa, potem za nimi poszły intencje, że naprawdę chcę tak jak On chce. Czasami się boję tak modlić, bo wiem, że może być nieprzyjemnie, ale wiem też, że to jest dla mnie dobre. Wiara bez uczynków w Kroku Trzecim jest martwa. Zrozumiałem, że sama modlitwa nie wystarczy, muszą też być czyny. Jeśli mówię, że ufam Bogu, a wysyłam tylko 1 CV w procesie szukania pracy to jakie to zaufanie Bogu? Prędzej Krok Pierwszy – zaprzeczenie i ucieczka przed swoim lenistwem, wtedy bardzo wygodnie „wytrzeć sobie twarz o Pana Boga”. Robię tak jakby wszystko zależało ode mnie, a ufam tak jakby wszystko zależało od Boga. Czasami modlę się o poznanie Jego Woli nawet jeśli ją znam, wtedy pokazuje zaufanie wobec swojego Boga, to jest jedna z mądrości mojego Sponsora (ale tylko czasami, dalej wielu rzeczy nie mam). Dlaczego dalej Piszę Program, skoro postawiłem Kroki 1-3, które są kluczowe w moim zdrowieniu? Dlaczego wszedłem na Krok Czwarty? Jestem jak taki farmer, nad polem którego przeszła burza dokonując zniszczeń. Po burzy żona krzyczy na farmera, który karci ją mówiąc: „czego się drzesz, nie widzisz, że burzy już nie ma?”. Jestem jak ten farmer, który nie widzi zniszczeń po destrukcji uzależnienia. To, że przestałem zażywać to jedno, ale cały ten syf został ze mną. Wyłamany płot to moja nieumiejętność budowania relacji, wybite szyby to moje wycofanie lęki i wstyd, który noszę w sobie, a zniszczony dach, to np. moja samowola. Kroki Czwarty, Piąty, Szósty były bardzo ciężkie dla mnie. Krok Czwarty zajął mi 3 lata i 9 miesięcy pisząc łącznie 741 stron A4. Tu się dowiaduje o sobie wielu rzeczy, dlaczego tak się zachowywałem, czego się boję, wstydzę, przyglądam się moim relacjom, przede wszystkim moim wadom, następnie pracuję nad tym. Mam mniej uraz do ludzi, mniej wstydu, mniej lęku, więcej się śmieję i inni chętnie ze mną przebywają. Życie staje się przyjemniejsze. Kroki te dały mi większy wgląd w siebie, co przekłada się w życiu codziennym – potrafię przyznać się do błędu, nie popełniać ich, przeprosić, nie unosić się urażoną dumą. Tutaj spojrzałem na ludzi w inny sposób – też mogą mieć gorszy dzień i to wcale nie oznacza, że ja im podpadłem. Jeśli ktoś ma gorszy dzień w pracy, mogę go wysłuchać, zrobić coś dla niego. Myślę, jak może się czuć drugi. Duża zmiana, wcześniej myślałem raczej o sobie. Przestałem obrażać się na pewne rzeczy, że „życie jest ciężkie” zamiast tego biorę pokornie akceptuje los i dalej robię swoje. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz użalałem się nad sobą, chyba 2 lata temu, a wcześniej cały czas. Odkryłem, że moje wady też służą czemuś, chronią mnie i to ja sam nie chcę ich oddać (!). To było zdumiewające odkrycie i trochę przerażające, np. perfekcjonizm – daje mi poczucie wartości siebie, że coś robię idealnie podczas gdy boję się go puścić, bo wtedy ściana wstydu, no jak to robię coś nieidealnie? Co z moją wartością, którą opieram na tej wadzie? Wobec moich wad jestem tak samo bezsilny jak wobec uzależnienia. Nie oznacza to, że nic nie mogę zrobić, ba, nawet potrzebuję, ale to nie ja decyduję, kiedy i w jakim stopniu zostaną mi zabrane moje wady. To już Jego decyzja. Tyle ode mnie o Programie, podzielę się jeszcze paroma innymi odkryciami.

Dostałem narzędzia, z których mogę skorzystać. Jeśli chcę być kulturystą, proszę bardzo – sztanga leży. Naukowcem? Nie ma problemu – książki są, dostęp do wiedzy w XXI wieku jest nieopisany. A jeśli chcę zdrowieć to mityngi na mnie czekają. Bardzo ważne jest dać sobie szansę. Na początku na swoim pierwszym mityngu, jeśli nie wypali, tracę 2h, ale mogę wygrać życie. „Nie obawiam się tego, że spróbuję i mi nie wyjdzie, obawiam się tego, że mi nie wyjdzie spróbować” ~ Greg Plitt. Na pierwszym mityngu nie usłyszę wszystkiego, dlatego warto, żebym pochodził więcej. Zasadę otwartego umysłu stosuję w każdej dziedzinie mojego życia. „Spróbuj!” mówię do siebie, czy to idąc do nowej pracy, dalej się kształcąc, podejmując się nowego hobby, robiąc sugestie sponsorskie. Jak nie wyjdzie dużo nie tracę, na pewno więcej stracę nie próbując. Pisałem o LGBT. Tak, poszedłem i służyłem osobom LGBT, bo miałem z nimi problem, ciężko było. Ale zobaczyłem w nich ludzi, i uważam, że nikt nie ma prawa oceniać drugiego. Zachowania czy oceny w szkole to co innego, ale człowieka nie wolno. Może nie jesteśmy jakimiś przyjaciółmi, ale gdy ktoś ich obraża dla samego obrażania, bronię ich. Nie muszę wszystkich lubić i wszyscy nie muszą lubić mnie. To też jest bardzo uwalniające, bo nie muszę dłużej żyć w napięciu i lęku na myśl czy będę wystarczający dla innych. Każdy ma swój charakter i to naturalne, że do jednych mnie bardziej ciągnie a do innych mniej. Ważne, żebyśmy się szanowali. Wzajemny szacunek podstawą relacji. Każdy ma prawo wyrażać swoją opinię i jest wolność opinii, dopóki swoją opinią nie zabiera wolności innym. Wspólnota nie jest idealna, mój Bóg tak. „Dać czas czasowi, do czasu” – nie wszystko dzieje się od razu, na pewne rzeczy potrzeba czasu, co nie oznacza, że mogę traktować to jako wymówkę i nic nie robić twierdząc, że mam czas. Mogę, ale nie warto, każdy ma swój czas na Ziemi, który jest cenny, bo to jedyne aktywo, którego nie można powiększyć. Im we mnie więcej lęku, tym jestem dalej od mojego Boga. Skro ufam Mu, że ma dla mnie wszystko to, co najlepsze, czego więc się lękam? Czym jest dla mnie duchowość? Ktoś to wszystko stworzył, cały ten świat i kosmos – Energia, Wyższy Byt, jakkolwiek Go nie nazwę. Niech będzie Stwórca, od słowa stworzył. Kiedyś deptałem pająki, teraz myślę sobie – to też stworzenie Stwórcy tak samo jak ja, mój mniejszy brat. Dlaczego go zabijam, a gdyby rolę się odwróciły? Dalej się boję pająków, jak pewnie większość, ale mogę złapać go w chusteczkę czy na kartkę A4 i wynieść za okno. Ciekawy przykład, ale tym jest właśnie dla mnie duchowość. Zasadami duchowymi, których nie widzę (nie widzę pokory), ale widzę efekty pokory. Niewidzialny świat, który istnieje naprawdę. Dzięki tym zasadom zmieniam się. Teraz patrzę na te same rzeczy w inny sposób, mam nadzieję, że oczami miłości. Dłużej nie zabijam niepotrzebnie. Jest różnica między pychą a pewnością siebie. Pycha jest tak naprawdę brakiem pewności siebie i próbą poniżenia drugiego, żeby samemu zyskać na wartości. Nie podzielę się tym, czego sam jeszcze nie mam. Fizycznie nie dam 5 zł jak nie mam, ale tak samo duchowo, nie pokażę swoim życiem co to pokora, co to współczucie i wybaczenie i nie zachęcę innych do tej samej drogi, jeśli samemu wpierw tego nie mam. Też potrzebuję zadbać o siebie nie tylko, żeby się tym dzielić. Potrzebuję dbać i doceniać siebie. Jak napiszę Krok, zaliczę semestr, zrobię dobrą służbę, cokolwiek – dobrze się nagradzać, np. masażem, dobrym jedzeniem, wyjazdem. Dla mnie jest to świetne, bo nie dość, że robię dobrą robotę to jeszcze cieszę się, czuję, że mi się należało, że się doceniam i dobrze traktuje. Słyszałem, że bez uczciwości nie ma trzeźwości. Zgoda. Też bez radości nie ma trzeźwości. Modlitwa za osoby, do których czuje się urazę pomaga. Potwierdzam, też mi pomogło. Ostatnio usłyszałem, że warto jeszcze takim osobom podziękować, myślę „jak to?” bo pokazują mi miejsce, gdzie jeszcze muszę nad sobą popracować dając szansę na zmianę. Poznałem swojego Boga, ale jeśli kiedyś Wam powiem, że poznałem Go w pełni, to wiedźcie, że kłamię. Nie pytajcie mnie też o zmianę. Zapytajcie moich bliskich, oni są ze mną, kiedy mam gorsze dni. Jeżeli chcecie wiedzieć, czy zdrowieje sprawdźcie to pytając ich, wtedy wychodzi na jaw czy stosuję zasady duchowe, czy tylko mówię, że je stosuję. Zrozumiałem, żeby pracę nie traktować jako nieprzyjemności, jeśli nie chce, żeby w pracy nieprzyjemność mnie spotkała. Nie zamykam się tylko na Wspólnotę NA. Jest wiele dróg i każdy ma swoją. NA to mój drugi dom, ale korzystam z innych źródeł duchowych – AA, Msze Św., natura, medytacja, modlitwa. Uczę się też stawiać granice. To jest ciężkie, bardzo ciężkie. Miałem rozmowę z osobą, którą prosiłem o pomoc. W pewnym momencie podniosła głos mówiąc, że uniknę takich sytuacji, jeśli będę na bieżąco działał. I to jest trudne, po pierwsze boję się zapytać, muszę przebić się przed lęk z dzieciństwa przez myśl, że więcej stracę pytając, potem nie pozwolić sobie „wejść na głowę”, a na koniec wyrazić się tak, żeby nie przekroczyć czyjeś granicy, bo łatwo krzykiem odpowiedzieć krzykiem, ale czy to ma tak wyglądać, że sobie wyrzucamy nawzajem nasze wady? Łagodnie powiedziałem, że „nie po to prosiłem Cię o pomoc, żebym teraz wysłuchiwał co robię źle. Po to się pytam, żeby więcej tego nie robić. Będę wdzięczny, jeśli mi pomożesz”. I to działa. Przed poważniejszą rozmową praktykuje modlitwę, nawet jeśli ma to być tylko modlitwa o pogodę ducha. Czy to przed rozmową o pracę, przed egzaminem, przed potencjalną kłótnią, to pomaga. Zauważyłem, że podczas kłótni dobrze powiedzieć komuś komplement, docenić go. Nazwałem to „zmiękczaniem ludzi” (hah). Jak ktoś mnie denerwuję, to np. mówię: „chociaż wiem, że wiele miałeś/aś na głowie i trudno było Ci zadbać o wszystko, ale słabo, że o mnie zapomniałeś/aś”. Weszło mi w krew, że zapraszam mojego Boga do wspólnego posiłku. Modlę się przed jedzeniem. W modlitwach pytam mojego Boga czy jest coś co mogę dla Niego zrobić. Chcę być uszczęśliwiany przez Niego, a może On też chce być szczęśliwy, żebym prostym gestem mógł zrobić coś dla Niego. Program jest odpowiedzią na wiele moich pytań. Pokazuje mi czy ta praca jest dla mnie, czy ta relacja jest dla mnie, czy mam wziąć kredyt, jak mam się zachować, czy przeprosić, czy być stanowczym a może ustąpić. Praca na Programie daje mi mnóstwo odpowiedzi na pytania, które od zawsze mnie dręczyły. To jest też powodem, dlaczego piszę Program. To jest mocno intymny, indywidualny Program, który pozwala mi nie popełniać tych samych błędów, nauczyć się nowych rzeczy, żyć szczęśliwie i co najważniejsze – to naprawdę działa. Kiedyś pisałem Program, żeby pokazać się, że piszę i zwrócić na siebie uwagę, głównie dziewczyn. Wszystko zaczyna się od decyzji. Przyjaciel jak to usłyszał powiedział: „wiesz Michał, wydaje mi się, że codziennie umieramy, jak nie działamy, wtedy umieramy duchowo”. Nie chcę, żeby życie przeleciało mi przez palce. Tak właśnie się dzieje, jak codziennie umieram duchowo. Felek alkoholik, którego miałem przyjemność poznać na terapii powiedział raz: „był taki sklep, na którym było napisane dzisiaj za pieniądze, jutro za darmo. Okoliczni pijaczki ucieszyli się więc mówiąc dobrze przyjdziemy jutro. Następnego dnia prosząc o darmowy alkohol zdziwili się słysząc, że dzisiaj za pieniądze, jutro za darmo. Przyszli kolejnego dnia i znowu to samo”. Tak naprawdę nie ma jutro, bo każde jutro staje się dzisiaj. Myślę, że warto, jeśli, żyję tu i teraz, bo nie ma nic innego. Kiedyś żałowałem przeszłości, bałem się przyszłości, dzisiaj staram się żyć właśnie dzisiaj. Nie oznacza to, że nie mam planować, ba nawet potrzebuję. Jeśli nie zaplanuję następnego dnia, mogę np. nie wstać do pracy, nie pojechać na wczasy, bo nie dokonałem rezerwacji. Jednak istnieje ogromna różnica między planowaniem a życiem tu i teraz. Odkryłem, że nie są to sprzeczne rzeczy, a uzupełniające się nawzajem. „Oni nie chcą, żebym był wolny”. Widzisz? Są nieliczni ludzie, którzy chcą abym był wolny. Autentyczni ludzie. Nie próbują mnie hamować. Mają prawdziwe uczucie w sercu, że to życie jest dla wolności i radości. Ale nie wszyscy tacy są – moi znajomi, politycy, moja choroba. Nie chcą, żebym był wolny, bo to zagraża ich wyobrażeniu o mnie, ponieważ zaczynam być nieprzewidywalny. Ludzie niekomfortowo się czują z taką osobą. Nie chodzi mi o to, że zacznę strzelać do ludzi na ulicy, ale, że nie można mi dłużej wmawiać w co mam wierzyć. O tym pisał również Anthony de Mello, jeden z moich ulubionych duchownych, w swojej książce, pt. „Przebudzenie” – „gdy ktoś otwiera oczy i zaczyna rozumieć – jak można kontrolować takiego człowieka? Nie jest zagrożony ich krytyką. Jest przerażający, musimy się go pozbyć! Ukrzyżować go! Jest prawdomówny, nieustraszony, przestał być ludzki”.. Właśnie, a może stałem się ludzki? Może staję się wolnym człowiekiem. Uciekłem z ich więzienia. Wierzcie lub nie, ale widzę dużą analogię do filmu Matrix, w którym ludzie mieli uwięzione umysły. Ja byłem więźniem duszy – moje lęki mnie więziły, moje zamroczenie i brak dostrzegania dobra w innych, brak sił duchowych, to jak się przejmowałem opinią innych ludzi. Opinia innych ludzi jest ważna, byle nie przesłoniła całego mojego życia. Strach zapukał do drzwi, otworzyła odwaga, po drugiej stronie nikogo już nie było.

Czas obecny

Trochę się zmieniło, ale jednego jestem pewien – nie chcę być taki jak kiedyś, nie chcę brać narkotyków. Chcę żyć, brać z życia tego, ile ono oferuje. Miałem wszystko w nosie, dzisiaj tak nie jest. Dzisiaj mi zależy, spójrzcie na moje życie. W moim życiu sprawdzają się Trzy Obietnice Wspólnoty Anonimowych Narkomanów – przestałem brać narkotyki, nie myślę o nich i odnalazłem nową drogę życiową. Od małego myślałem, że Bóg gdzieś tam jest, ale dopiero po śmierci dowiem się, zobaczę Go czy coś takiego. Myliłem się, dzisiaj mam żywą relację z moim Bogiem. On jest, zawsze przy mnie był, jest moim najlepszym przyjacielem, mogę na niego liczyć. Nie zrezygnował ze mnie, chociaż przyznam, że ja kiedyś zrezygnowałem z Niego. Wróciłem do edukacji. Pisałem, że miałem wybitne oceny w podstawówce, potem raz nie zdałem w 2 LO i byłem 3 krotnie wyrzucany ze studiów. W zdrowieniu obroniłem pracę licencjacką, magisterską, zrobiłem studia podyplomowe. Miałem dryg do matematyki, więc to wykorzystałem kończąc wszystkie studia na tym samym kierunku, tj. Finanse i Rachunkowość. Aktualnie zaczynam pisać pracę doktorską. Jak ćpałem nie przychodziłem do prac, wyrzucali mnie, pamiętam do dziś co menadżerowie mówili o mnie za plecami, czego tutaj nie przytoczę. Odbijałem się po zawodach szukając swojego miejsca – kelner, magazynier, na słuchawce, w sklepie, tester gier komputerowych i wiele innych. Przerażała mnie wizja 8 godzin w pracy. To była dla mnie kara. W zdrowieniu poszedłem do swojej pierwszej pracy w kontrolingu finansowym. I się niesamowicie cieszę. Dałem radę, oczywiście z pomocą innych. Teraz zmieniłem pracę, ale nie wyrzucili mnie jak kiedyś, chcieli, żebym został, to ja odszedłem, potrzebowałem dalej się rozwijać. Pracuję jako analityk finansowy. W domu wykonuję swoje obowiązki sumiennie. Wiadomo, zawsze można coś poprawić, ale jestem bardziej odpowiedzialny niż byłem. Prosta segregacja śmieci, myśl, że dbam o planetę czy mycie naczyń budują we mnie wartość, że też potrafię, że robię to dla siebie i dla innych. Zostałem ojcem chrzestnym. Cudowna sprawa! Niby wykształcony, a słów mi brakuje, żeby opisać radość jaką czuję, gdy przyjeżdżam do Miłoszka i bawimy się godzinami. Wtedy jakby cały świat nie istniał tylko zabawa. Uczę się poświęcać mu czas. Co więcej mogę zaoferować jak nie swój czas? Czytanie bajek, ganianie się, zabawy, współuczestniczenie w dorastaniu dziecka. Myślę, że nie zasłużyłem na ten dar, ale jeśli go dostałem, nie będę na siłę uniżał się odmawiając, tylko z wdzięcznością przyjmuję. Ludzie mogą na mnie liczyć. Zostałem ojcem chrzestnym, prowadzę mityngi, grupy wiedzą, że przyjdę i nie nawywijam głupot, w pracy, że sumiennie wykonam swoje zadania, w domu, że nie olewam wspólnych obowiązków, że gdy coś obiecam, to dotrzymuję słowa. Słyszę, że można na mnie liczyć. Łezka w oku się kręci, bo to dalej ja Michał, ten, który był przez chwilę bezdomny, a ludzie odsuwali się ode mnie w autobusie jak śmierdzący wracałem z Warszawy do Łomianek po całej nocy zażywania narkotyków. Relacje się zmieniają. Z innymi ludźmi, z moim Bogiem, z sobą samym, z naturą. Powrót więzi rodzinnych, przyjaciele, na których mogę liczyć, Sponsor, do którego mogę zawsze zadzwonić i mnie zrozumie, nie oceni. Relacje z ludźmi po studiach, z bratem duchownym czy przyjaciółką, która jest teraz w USA. Mam Wspólnotę, a Wspólnota to ludzie, nie jestem sam. Coraz bardziej doceniam czas sam ze sobą. Z moim Bogiem zaczynam zauważać wiele rzeczy, dziękować za coś, za co kiedyś bym nie pomyślał, że mogę podziękować. Jest zmiana, czuję ją. Słyszałem, że się zmieniłem, ale przede mną jeszcze dużo pracy. Wierzcie mi na słowo. Nie oznacza to, że nie mam się cieszyć tym co jest, w końcu podróż jest nagrodą, nie cel. Zacząłem jeździć na rowerze spędzając czas z naturą lub w towarzystwie innych. Moim odkryciem w 2022 roku są koncerty, na które dałem namówić się bratu. Jestem mu za to wdzięczny, nie wiedziałem, że omijało mnie tyle fajnych rzeczy. Mogę wrócić do domu o 2 w nocy i nie mam głodów, nie myślę o narkotykach, co miałem na początku drogi. Wiem, że raz na jakiś czas mogę wrócić w nocy, ważne, żebym nie kusił losu i nie robił tak codziennie. Nie reaguję już jak kiedyś tak emocjonalnie na te same rzeczy. Dojrzewam emocjonalnie, w końcu choroba uzależnienia zatrzymała mój proces dojrzewania, więc miałem braki. Odnalazłem swoje zainteresowania na nowo albo poprawniej po raz pierwszy dowiedziałem się do czego mnie ciągnie. Uwielbiam taniec. Może wrócę do kulturystyki, którą porzuciłem. Chce mi się żyć. Nie zawsze, ale mam coraz więcej dni takich, jak byłem dzieckiem, że szedłem spać i z radością czekałem na następny dzień. Kiedyś życie było jak za karę.

Wszystkiego i tak nie napiszę, całych 30 lat w jednej historii osobistej. Na koniec podzielę się z Wami tym, co jest u mnie na początku. Lęk. To lęk przed śmiercią zatrzymał mnie przed przedawkowaniem i spowodował, że poszedłem po pomoc. Prawda jest taka, że nikt nie wie co jest po drugiej stronie. Może nie ma nic, zgoda, a może coś jest. Najbardziej boję się odejść z myślą, że mogłem lepiej przeżyć swoje życie. Nie boję się tego, że czegoś nie zrobiłem, bo nie mogłem, ale żalu, że mogłem i miałem wszystkie ku temu środki, ale sam zdecydowałem, że tego nie zrobię. Tego się boję najbardziej.

Największe kłamstwo to to, że uzależniony musi umrzeć na chorobę uzależnienia – nie musi, i daję na to świadectwo.

Pełen wdzięczności Michał T., czysty 5,5 roku. 🍀

Jedna odpowiedź do „Historia osobista”

  1. […] Lech, Wiktoria, Katarzyna, Łukasz, Piotr, Krzysztof, Gaba, Hania, Kuba, Dawid, Asia, Marcin, Michał, Kasia i wierzę, że nikogo nie pominąłem spośród Was, którzy podzieliliście się swoim […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *