Młodzi w NA

Cześć, mam na imię Aureliusz i mam 21 lat. Swoją przygodę ze zdrowieniem zacząłem 20 września 2021 roku, kiedy w końcu dałem sobie pomóc i poszedłem na odwyk. Nie myślałem wtedy nawet o tym, że mogę żyć bez narkotyków. Czułem się po prostu na tyle pokonany i bezsilny, że zgodziłem się na propozycję rodziców i poszedłem do ośrodka. Kilka dni wcześniej jeszcze nie wiedząc o tym, że moi rodzice szukają dla mnie pomocy miałem próbę samobójczą.

Żyłem wtedy w całkowitym amoku, brałem wszystkie substancje, które tylko wpadły mi w ręce, żeby chociaż na chwilę uciec od swoich emocji. Nienawidziłem siebie i nie chciałem żyć. Pierwszy tydzień na odwyku pamiętam jak przez mgłę. Miałem tam być tylko czternaście dni, jednak trafiłem na ciepłych, empatycznych ludzi, którzy okazali mi ogromne wsparcie i przekonywali mnie, że powinienem zostać jeszcze na miesięcznej terapii zamkniętej. Byli to zarówno terapeuci, jak i personel. Wiele z tych osób było również uzależnionych. Na początku kwestionowałem ich rady i uznawałem, że wiem lepiej, i że poradzę sobie sam. Teraz jestem im ogromnie wdzięczny, bo mam świadomość, że gdyby nie ich doświadczenia i narzędzia, które poznałem przez ten miesiąc terapii, nie wyrobiłbym w sobie gotowości i przede wszystkim chęci do życia w czystości. Nie wiedziałbym po prostu co robić. 

Swoje dwudzieste urodziny spędziłem na odwyku. 

Wracając do domu byłem czysty od 6 tygodni, co było moim najdłuższym okresem czystości, odkąd pierwszy raz spróbowałem narkotyków. 

Czułem, że się da. Czułem, że mogę żyć bez ćpania, i że tego chcę. Nie wiedziałem jednak w ogóle kim jestem. Byłem nieprzystosowany do życia w społeczeństwie, a we mnie było wciąż wiele buntu. 

Znałem zalecenia terapeutyczne o odcięciu się od starych znajomych z którymi zażywałem. Bałem się jednak, że w ich oczach będę słaby. Chciałem im udowodnić, że dalej mogę chodzić z nimi na imprezy, na których są substancje psychoaktywne i wciąż być fajnym Aureliuszem na trzeźwo. 

Przez kilka miesięcy utrzymywałem wciąż z nimi kontakt, jednak coraz bardziej czułem, że to nie jest towarzystwo dla mnie. Na szczęście to testowanie swoich możliwości nie skończyło się dla mnie złamaniem abstynencji, chociaż po każdej takiej imprezie miałem głody i czułem się źle. W końcu zrozumiałem, że nie muszę nic nikomu udowadniać. Odkryłem, że mogę tworzyć bardziej wartościowe relacje z trzeźwymi ludźmi.

Po odwyku wróciłem na studia, jednak tam nie do końca potrafiłem się odnaleźć i otworzyć przed ludźmi. 

Na szczęście już, kiedy byłem na detoksie zabrano mnie na miting NA. Wiedziałem, że kiedy wrócę do Krakowa na studia będę miał się czego złapać. Wiedziałem, że będzie tam grupa ludzi, którzy mnie zrozumieją. 

Właśnie chodząc na mitingi ugruntowałem mocno swoją trzeźwość i dzięki temu, że poznałem tam osoby dłużej ode mnie trzeźwe, od których dostałem wsparcie oraz cenne doświadczenie stopniowo uczyłem się pokory i akceptacji samego siebie. Kontakt z innymi zdrowiejącymi uzależnionymi dał mi nadzieję i pokazał, że można żyć w trzeźwości. Nie znałem w tamtym momencie jednak zbyt wielu młodych, trzeźwych ludzi. 

Od zawsze atrakcyjne było dla mnie poczucie wyjątkowości. Po to też między innymi brałem narkotyki. Wtedy jednak uznałem, że bardziej wyjątkowy będę nie pijąc i nie ćpajac w tym wieku, co odróżni mnie od większości rówieśników. Nie było to najzdrowsze podejście, jednak na tamten moment nie umiałem inaczej i było to dla mnie pomocne. Obecnie staram się jak najbardziej uciekać od nastawienia, że jestem od kogoś lepszy. Mam przekonanie, że każdy ma swoją drogę i nie jestem od oceniania decyzji innych, a każdy człowiek jest w jakiś sposób wyjątkowy. 

Przełomem mojego zdrowienia był wyjazd na ogólnopolski zlot NA. Na początku nie byłem co do tego przekonany. Lęk przed nieznanym powstrzymywał mnie przed tym, jednak dzięki temu, że znałem już bardziej doświadczone osoby z krakowskiego NA i czułem się z nimi bezpiecznie zdecydowałem się pojechać. Tam poznałem grupę osób z różnych miast w moim wieku, którzy zdrowieją dłużej ode mnie. Spotkanie tych ludzi pokazało mi, że idę dobra drogą. Zrozumiałem, że w każdym wieku można być uzależnionym i w każdym wieku można zmienić swoje życie na lepsze oraz poszerzać świadomość na temat swoich emocji i mechanizmów. 

20 marca tego roku będę miał 18 miesięcy czystości. Przez ten czas w moim życiu zmieniło się praktycznie wszystko. Mam wrażenie, jakbym dostał drugie życie. Dzięki mitingom, relacjom we Wspólnocie, Programowi Dwunastu Kroków, służbom oraz terapii czuję się coraz bardziej odpowiedzialnym i wartościowym członkiem społeczeństwa. Rozwijam w sobie pokorę i otwarty umysł. Mimo, że wciąż w otaczającym mnie świecie wiele rzeczy mi się nie podoba. Dzięki tym wszystkim narzędziom mam w sobie więcej akceptacji i zrozumienia tego, że niektórych rzeczy (jak np. tego, że jestem uzależniony) nie mogę zmienić. 

Mam w sobie ogromną wdzięczność za ludzi, których spotkałem na swojej drodze, bo wiem, że bez nich na pewno nie byłbym tu gdzie teraz jestem. Wiem, że w czynnym uzależnieniu byłem zamknięty w sobie, moja samoocena była na dnie i nie miałem do niczego motywacji. Teraz mogę pracować nad sobą, rozwijać siebie i swoje zajawki. Dzięki trzeźwości np. poznałem Dominika z którym ostatnio nakręciliśmy film o uzależnieniu, w którym zagrałem. Nigdy nawet o tym nie marzyłem, choć od zawsze kino mnie fascynowało. Cieszę się, że miałem tą możliwość i chyba też odwagę, żeby w dość młody wieku zatrzymać swoje uzależnienie i wejść w dorosłość na czysto. Przeżywam teraz cały wachlarz swoich emocji, nawet tych nieprzyjemnych świadomie i doceniam życie jakie mam.

Aureliusz, zdrowiejący uzależniony 🍀.

Relacje w pierwszym roku zdrowienia

Wychodzenie z czynnego uzależnienia, zwłaszcza na samym początku, jest ogromnym wyzwaniem w wielu aspektach – dla mnie najtrudniejszym okazały się relacje z innymi ludźmi. Wszystkie osoby, z którymi trzymałam się “blisko” zniknęły, a ja okazałam się relacyjną kaleką. Nie wiedziałam jak wyglądają zdrowe więzi, jak je budować i jak w ogóle funkcjonować wśród ludzi na trzeźwo. 

Mam na imię Martyna, mam 32 lata i jestem uzależniona. Ponieważ pierwszy rok zdrowienia mam już za sobą, chciałabym się podzielić moimi doświadczeniami oraz wnioskami z tego okresu. Zebrałam je wszystkie dzieląc na 3 kategorie: zagrożenia, szanse i wyzwania oraz przypisując je do 3 typów relacji, w których uczestniczyłam: towarzyskich, rodzinnych i romantyczno-erotycznych. 

RELACJE TOWARZYSKIE

Zagrożenia: 

Spotkania z osobami, z którymi się zażywało – zerwanie niektórych kontaktów było dla mnie oczywiste (choć bolesne), jednak chciałam wierzyć, że są wyjątki, z którymi łączy mnie przecież prawdziwa więź i ćpaliśmy tylko przy okazji. Niestety, próby spotkań z tymi osobami na trzeźwo były przykrym zderzeniem się z brutalną prawdą – ich życie kręci się wokół imprez, dramatów, spisków, plotek, krzywych akcji i przede wszystkim zażywania substancji. Między nami stał mur ich systemu iluzji i zaprzeczeń, a spotkania te kończyły się dla mnie głodami narkotykowymi i podsycały mój żal po stracie “starego życia”. 

People pleasing – czyli nadużywanie siebie, aby dogodzić innym. Wydawało mi się, że skoro już nie zażywam, to muszę jakoś inaczej zachęcić ludzi, aby chcieli mnie lubić i poświęcać mi czas i uwagę. Odkryłam, że w zasadzie zawsze miałam z tym problem, ale nie byłam tego w ogóle świadoma – dopiero trzeźwiejąc zdałam sobie sprawę, że uważam się za osobę nieatrakcyjną do koleżeństwa i próbuję na to jakoś zasłużyć. Oczywiście takie zachowanie jedynie pogłębiało moją niską samoocenę i sprawiało, że pozwalałam się wykorzystywać i sobą manipulować.

Brak zrozumienia przez “normalsów” – gdy całe moje życie było skupione na wychodzeniu z czynnego uzależnienia i procesach temu towarzyszących, ciężko było mi znaleźć wspólne tematy do rozmowy. W tym przypadku dzieliła nas ściana ich braku świadomości i wiedzy na temat uzależnienia, a czasami również ignorancji. Spotykałam się z podważaniem zaleceń terapeutów, ocenianiem mojego procesu zdrowienia, szkodliwymi radami, robieniem wielkich oczu na to, że nie zjem ciasta z alkoholem oraz proponowaniem mi “tylko lampeczki”. Takie sytuacje sprawiały, że narastała we mnie frustracja i lęki społeczne, przez co stopniowo wycofywałam się ze spędzania czasu z innymi ludźmi.  

Izolacja lub notoryczne uciekanie przed sobą w towarzystwo innych – mi akurat zdecydowanie bliżej do pierwszej skrajności, choć miałam i epizodyczne odchyły w drugą stronę. To właśnie izolacja, której konsekwencją była bardzo bolesna samotność, doprowadziła mnie w towarzystwie trudnych emocji do złamania abstynencji. Nie znałam innego atrakcyjnego dla mnie życia towarzyskiego poza wspólnym zażywaniem, a próby zbliżenia się do malutkiej puli moich “zdrowych” znajomych miały mierny skutek, ponieważ były to osoby zaabsorbowane swoim życiem rodzinnym i mimo szczerej wzajemnej sympatii nie miały czasu na regularne spotkania. Pustka, którą odczuwałam, była w pewnym momencie tak wielka i dokuczliwa, że zaczęłam podważać ideę całkowitej abstynencji, by wziąć udział w grupowej szamańskiej ceremonii z udziałem substancji psychoaktywnych. Niedługo później dostałam bardzo silnych głodów fizycznych i zdecydowałam się pojechać do klubu, w którym w przeszłości często ćpałam i kupowałam narkotyki na miejscu. Zrobiłam to wszystko głównie po to, żeby znowu móc poczuć jak to jest między “swoimi”, porozmawiać bez skrępowania i lęków, zanurzyć się ponownie w iluzji rozrywkowego życia.

Szanse:

Nowe, wartościowe znajomości – takie właśnie nawiązałam dzięki przynależności do NA. Moim zdaniem Wspólnota daje nowoprzybyłej osobie cały pakiet potrzebny do zdrowienia, bo poza mitingami daje również możliwość wejścia w nowe towarzystwo, które sprzyja pozostawaniu trzeźwym poprzez okazywanie zrozumienia, wsparcia i motywowanie. Zloty zastąpiły mi dawne melanżowe wyjazdy, a im bardziej byłam w stanie się otworzyć i wychodzić z inicjatywą, tym częściej okazywało się, że mogę znaleźć kompana/kę do każdej aktywności na którą mam ochotę. Wspólne wypady na pizzę, spacery, tańce, morsowanie czy nawet jechanie ekipą w odwiedziny na miting do innego miasta – to wszystko udowodniło mi, że moje życie wcale się nie skończyło, a dopiero się zaczyna. Nie bez powodu skrót NA rozwija się również jako “Never Alone”.

Trening metodą prób i błędów – jak słusznie powiedziała mi moja terapeutka, relacji nie da się nauczyć budować przez teorię, trzeba to ćwiczyć w praktyce. Relacje towarzyskie uważam więc za najbezpieczniejszy typ do rozpoczęcia tego treningu – tym bardziej relacje z osobami ze Wspólnoty, ponieważ nikt mnie z niej nie wykluczy, jeżeli nie poradzę sobie z emocjami czy zadziałam pod wpływem wad charakteru.  

Pokonywanie lęków – lęk przed odrzuceniem od zawsze blokował mnie w byciu sobą przy innych, więc po tylu latach zakładania różnych masek już sama nie wiedziałam jaka właściwie jestem. Według Junga nie da się jednak poznać siebie naprawdę, bez relacji z innymi ludźmi, a ja się z tym zgadzam. Na początku bardzo trudno było mi wychodzić ze swoich dotychczasowych ról, nie próbować się przypodobać czy zdobywać atencji używając do tego swojej seksualności. Czasem miałam też napady nieśmiałości i ciężko mi było zabrać głos w grupie, choć chciałam. Jednak po czasie zauważyłam, że niezależnie od tego czy jestem dziś cicha czy gadatliwa, czy mam coś ciekawego do powiedzenia czy tylko słucham, ludzie po prostu mnie lubią. Tych, którzy są mi życzliwi, nie muszę niczym przekupywać. Co więcej, nie każdy musi mnie uwielbiać, w końcu ja również nie wszystkich darzę identyczną sympatią. Nawet gdy ktoś mnie nie lubi, jest to ok – choć nadal trudno mi to na początku przełknąć, to nauczyłam się radzić sobie z tym faktem. Zwłaszcza, że zazwyczaj to moje urojenia.

Wyzwania:

Nie żywienie uraz – rozdmuchiwanie problemów i nakręcanie się w trudnych emocjach było stałym element moich relacji w czynnym uzależnieniu. Obrażałam się na śmierć i życie, karałam milczeniem, ostentacyjnie unikałam kontaktu, życzyłam źle drugiej osobie, obgadywałam i robiłam nagonkę, a nawet się mściłam. Dopiero w NA oduczyłam się tego i jest to dla mnie powód do dumy, bo nie było łatwo i przyszło dopiero po kilku konfliktowych sytuacjach. Nadal jestem impulsywna i potrafię zareagować unosząc się dumą i pychą jak i agresywnie, jednak refleksja przychodzi bardzo szybko i potrafię to puścić, wziąć odpowiedzialność za swoją część. Nie podsycam tego stanu miesiącami jak kiedyś i nie demonizuje drugiego człowieka na podstawie jednej sytuacji. Stało się tak dzięki temu, że Wspólnota jako całość okazała się dla mnie zbyt ważna i wartościowa, żeby zatruwać ją moimi prywatnymi aferkami. Mogę się od kogoś oddalić i nie trzymać już relacji w czasie prywatnym, ale podczas mitigów, służb czy zlotów akceptuje obecność danej osoby i zachowuję się po prostu taktownie. 

Akceptacja różnorodności – najśmieszniejsze jest to, że w czynnym uzależnieniu uważałam siebie za osobę niezwykle otwartą i tolerancyjną. Żyłam jednak w swojej bańce i za każdym razem, gdy spotykałam kogoś o innych poglądach, była kłótnia. W swoim przekonaniu walczyłam o równość i wolność drąc na kogoś ryja, że to co mówi to nieprawda i jest w błędzie oraz w arogancki sposób umniejszając czyjejś inteligencji. We Wspólnocie poznałam ludzi z różnych grup społecznych, o różnym statusie materialnym, różnych przekonaniach, wyznaniach, orientacjach seksualnych, stylach życia, systemach wartości i wykonywanych zawodach. Przyznaje, zdarzają się momenty, że powstrzymanie się od uszczypliwych komentarzy, rozpętania gównoburzy lub tłumaczenia komuś mojej racji na siłę jest wyzwaniem i nie zawsze się udaje. Jednak jest już we mnie więcej dystansu i zgody na fakt, że ludzie są różni. To, że coś mnie z kimś dzieli nie oznacza, że to co nas łączy jest przez to mniej ważne.

Pokora i życzliwość – jest to trudne zwłaszcza w sytuacjach, gdy mam do czynienia z osobą z innego bieguna mentalnego oraz gdy ktoś mnie krytykuje czy zwraca mi uwagę. Obie te postawy są dla mnie bardzo ważne w zdrowieniu i stale pracuję nad tym, by stały się moim nawykowym podejściem do świata i ludzi. Mój włoski temperament nie ułatwia tego zadania, ale nie zamierzam się poddawać i wyciągam wnioski z każdej lekcji, którą zsyła mi Siła Wyższa. Choć nadal bywam konfliktowa, to jestem zdolna np. do okazania wsparcia drugiej osobie uzależnionej proszącej o pomoc, niezależnie od tego, czy mi z nią po drodze i czy się lubimy – nie ma to dla mnie w takiej sytuacji znaczenia.

RELACJE RODZINNE

Zagrożenia: 

Współuzależnienie – w moim przypadku chodziło o współuzależnienie mojej mamy wobec mnie, ale w przypadku DDA może się zdarzyć, że zamiast sobą będzie się zajmować uzależnionym rodzicem (poznałam taki przypadek na terapii grupowej). U mojej mamy przejawiało się ono głównie nadkontrolą i traktowaniem mnie, jakbym miała 13 lat, a nie 30. Ciężko w takiej atmosferze stanąć na własnych nogach i uwierzyć w swoją zaradność życiową, zwłaszcza gdy mieszka się w bliskiej odległości i ma się nadal nieodciętą pępowinę.

Rozdrapywanie ran – im dalej w proces terapeutyczny, tym więcej uświadamiałam sobie zaniedbań, krzywd i traum, których doznałam w moim domu, w dzieciństwie i nie tylko. Zawsze byłam świadoma przemocy, która była wyrażona wprost – takiej jak bicie, wyzwiska czy poniżanie, jednak część przekroczeń i nadużyć była dla mnie zaskoczeniem. Po ich odkryciu ciężko mi było udawać, że wszystko jest ok i potrafiłam pod byle pretekstem nagle zaatakować matkę wypominając jej przeszłość. Było we mnie morze żalu i złości oraz chęci uzyskania wyjaśnień, przeprosin i zadośćuczynienia. Jedynym sposobem na zachowywanie się “normalnie” podczas spotkań było zdysocjowanie się, co bardzo mieszało mi w głowie i uniemożliwiało uleczenie tego obszaru.

Łatwość wpadania w toksyczne schematy zachowań – w moim doświadczeniu zachowanie innych odpala mnie głównie wtedy, gdy widzę w nim jakąś analogię do zachowań moich rodziców. Wobec tego relacje rodzinne to po prostu pole minowe – niestety nie jestem jeszcze takim zdrowieniowym saperem, żeby poruszać się w nich skutecznie unikając wybuchu. Wybuchałam często, złością lub płaczem. To, co działało w kontaktach z innymi ludźmi, nie działało w tym przypadku. Nie umiałam się zatrzymać ani zdystansować, a fakt, że moja rodzina nie potrafi się porozumiewać bez zagrywek ze spektrum biernej agresji tworzył błędne koło. 

Chęć naprawienia pozostałych członków rodziny – jest to pułapka, w którą wpadłam patrząc na rodziców przez egocentryczne okulary. Skoro ja się teraz rozwijam i zmieniam, to oni też mają taki obowiązek, w końcu jakby nie patrzeć są mi to winni, co nie? No, nie. Niestety. Gdyby ludzie tak łatwo zarażali się pracą nad sobą, to świat byłby lżejszy o połowę cierpienia co najmniej. Ja natomiast, w akcie desperacji po kolejnej familijnej patodramie, postawiłam mojej mamie ultimatum – albo wspólna terapia, albo zerwę z nią kontakt tak, jak zerwałam po tej sytuacji z ojcem, bo dłużej tak nie dam rady. Terapia faktycznie była przełomowa, ale tylko dla mnie – byłam naocznym świadkiem tego, że moja matka to ten typ mąki, z której nie będzie żadnego chleba. Swoje jednak podczas tych spotkań wycierpiałam, zanim to do mnie dotarło. Nie żałuję tego doświadczenia, ale czy było mi ono niezbędne w pierwszym roku zdrowienia, kiedy już i tak tyle się działo? 

Szanse:

Przyjrzenie się funkcjonowaniu systemu rodzinnego, umożliwiające lepsze zrozumienie siebie – to było bolesne, dołujące, ale zarazem kluczowe w połączeniu wszystkich kropek. Obserwowanie trzeźwiejącym okiem scen rozgrywających się w mojej rodzinie pozwoliło mi jasno zobaczyć patologiczne zachowania, które wcześniej były przeze mnie normalizowane i powielane. Zobaczyłam źródła swoich lęków, przekonań, nieumiejętności zadbania o siebie, zarządzania swoimi emocjami oraz brania odpowiedzialności.

Wyzwania:

Stawianie granic – to w zasadzie zawsze jest dla mnie trudne. Natomiast na początku zdrowienia, w konfrontacji z moją rodziną byłam tak mocno zbita z tropu ich argumentami i świętymi prawdami, że sama nie wiedziałam gdzie właściwie się kończę, a gdzie zaczynam. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się tak świadomie gdzie stoją moje granice, bo w moim systemie rodzinnym i tak wszyscy znajdowaliśmy się pod okupacją ojca, a wszelkie powstania były brutalnie uciszane. Ciężko z dnia na dzień przełamać lęk wynikający z tej traumy i uwierzyć, że mam prawo do wyrażenia sprzeciwu wobec rzeczy, które mi po prostu nie pasują i nie muszę mieć na to obiektywnego, uznanego przez innych za wystarczająco istotne, uzasadnienia. W mojej rodzinie obowiązywała jednomyślność, a wyłamanie się z niej było zawsze aktem odwagi, bo oznaczało poniesienie dotkliwych konsekwencji. To właśnie kwestia nierespektowania moich granic doprowadziła mnie do decyzji o całkowitym zerwaniu kontaktów z rodzicami i wyprowadzeniu się z mieszkania należącego formalnie do mojej matki na drugi koniec Polski. To była druga najlepsza decyzja po tej o zamknięciu się w ośrodku terapii uzależnień. 

Zaakceptowanie, że rodzice nie wypełnią nagle (lub nigdy) moich deficytów z dzieciństwa – nie byłam w stanie tego zrobić będąc z nimi w kontakcie, ale mam nadzieję, że uda mi się to dzięki odcięciu się od ich wpływów i samodzielnej pracy nad łataniem swoich dziur miłością własną.

RELACJE ROMANTYCZNO-EROTYCZNE 

(W wielu przypadkach relacje seksualne mogą oczywiście występować odrębnie, jako kolejny typ relacji – wtedy zachęcam do samodzielnej analizy)

Zagrożenia:

Przeżywanie zbyt silnych i skrajnych emocji – na początku zdrowienia, w utrzymywaniu abstynencji pomaga przede wszystkim święty spokój. Huśtanie się między skrajnościami jest po prostu bezpośrednim narażaniem swojej trzeźwości, czyli w dłuższej perspektywie życia. Ja na początku swojej drogi rozstałam się z mężem, a potem miotaliśmy się przez wiele miesięcy czy do siebie wrócić czy nie – to była jazda bez trzymanki, więc oczywiście w międzyczasie złamałam abstynencję. Kilka dni po rozwodzie, a 6 miesięcy po wyzerowaniu licznika, weszłam w kolejny związek, który emocjonalnie przeczołgał mnie po całości. Dwukrotnie zbyt silne emocje związane z tą relacją popchnęły mnie do planowania zażycia substancji, a nawet powrotu na stałe do czynnego uzależnienia. Miałam również bardzo natarczywe myśli samobójcze. Nie było warto, i tak szczerze, to nadal nie doszłam jeszcze w pełni do siebie, choć minęło już trochę czasu od rozpadu tej relacji.  Dobrze jest zadać sobie na wstępie pytanie, czy na pewno ma się aktualnie siłę i zasoby, aby udźwignąć na trzeźwo konsekwencje psychiczne w przypadku, gdy nie będzie happy endu?

Angażowanie się w związek bardziej niż w swoje zdrowienie – niestety, ale dopiero teraz rozumiem, że będąc na początku zdrowienia albo angażuję się w nie na 100% i stawiam na pierwszym miejscu, albo osłabiam jego jakość i tempo skupiając się na czymś mocno absorbującym moją uwagę. Relacje romantyczne oznaczają często zaburzenia apetytu i snu, rezygnowanie z odpoczynku lub mitingów na rzecz spotkań, obniżają czujność na sygnały z ciała i samoobserwację pod kątem głodów narkotykowych. Dla mnie nowy związek był świetnym dystraktorem, który odwrócił moją uwagę od trudnych emocji związanych z rozwodem, którymi nie miałam ochoty się zajmować oraz dawał mi iluzję poukładanego życia, którą wcześniej dawało mi małżeństwo. Oczywiście wtedy widziałam to inaczej, płynęłam na fali romantycznych uniesień, aż w końcu rozbiłam się o skalisty brzeg i z podkulonym ogonem wróciłam do zajmowania się swoim trzeźwieniem – tyle było z mojej fantazji o wielkiej miłości i metafizycznym połączeniu dusz. 

Regulowanie emocji relacją i seksem – dla ledwo odparowanej osoby nowe, stabilne życie, może zacząć po pierwszym zachwycie nad brakiem kaca wiać trochę nudą. Ja czułam się w pewnym momencie mocno niedostymulowana i potrzebowałam silnych bodźców. Najpierw dostarczałam ich sobie poprzez telenowelę z moim ówczesnym mężem, później dzięki grze w przyciąganie-odpychanie z kolejnym partnerem, a w międzyczasie uwodzeniem dla sportu. No i oczywiście nie ma to jak porobić się seksem, żeby poczuć trochę euforii za którą wciąż skrycie się tęskni. Jak nie było opcji na regulowanie się w realu, to hajowałam się obsesjami seksualnymi i romantycznymi na poziomie fantazji – doprowadzało mnie to momentami już do obłędu, a bezsilność z tym związana zmotywowała mnie do rozpoczęcia pracy na programie 12 kroków.

Związki koluzyjne – w dużym skrócie: wchodzenie w relacje romantyczne z osobami, które mają deficyty z dzieciństwa w tych samych obszarach, ale przeciwnych biegunach. W ten sposób zazębiają się wzajemnie i powstaje iluzja idealnego dopasowania. Niestety, tak naprawdę jest to nieuświadomione dążenie do wykorzystywania drugiej osoby jako źródła zaspokajania swoich potrzeb. Ja nie mam lewej nogi, Ty nie masz prawej, to złapmy się za ręce i idźmy razem przez życie – no fajny związek, taki patologicznie zależnościowy. Ja już wiem, gdzie są moje najgłębsze rany, ale potrzebowałam czasu, żeby je zarówno zidentyfikować jak i zaakceptować. Nie było mi wcale łatwo stanąć w prawdzie, że np. chcę ciągłej atencji i podziwu, bo w dzieciństwie rodzice nie dostrzegali mojego potencjału i nie doceniali moich wysiłków w ważnych dla mnie tematach. Dopóki tego nie wiedziałam, nie rozumiałam ile jeszcze uczciwej pracy muszę włożyć w swoje zdrowienie, żeby uniknąć kolejnych rozczarowań i odgrywania w kółko scen z mojego domu. Nic się samo magicznie nie poukłada, bo “mamy ze sobą tyle wspólnego” – żegnam dziś infantylne iluzje, bo nie gram w komedii romantycznej. 

Podejmowanie zachowań ryzykownych, by zaspokoić głód bliskości – odzyskuję wrażliwość na samą siebie, przestaję tłumić potrzeby, więc czasami to, co było skrywane przez lata, wylewa się bardzo intensywnie i uruchamia mi się znane poszukiwanie ulgi. Skoro nie mogę zaćpać głodu bliskości, to najchętniej bym go zaspokoiła za pomocą drugiego człowieka. W ten sposób podałam swój adres obcemu typowi z portalu o charakterze erotycznym, z którym pisałam raptem od kilku dni, i zamierzałam uprawiać z nim seks tylko po to, żeby móc się do niego przytulić. Ostatecznie koleś nie przyjechał, bo jak się dowiedział, że nie zgadzam się na picie alkoholu, to wybrał melango ze znajomymi. Jestem wdzięczna mojej Sile Wyższej za oszczędzenie mi tej wizyty. Czułam się upokorzona i rozczarowana sobą, ale przynajmniej nikt mnie nie pokroił i nie zakopał w lesie. 

Emocjonalna bezbronność – ja czułam się na początku zdrowienia jak pisklę, które wypadło z gniazda. Nie umiałam prawidłowo rozpoznawać zagrożenia ani się bronić, nie ufałam swojej intuicji, nie znałam swoich granic. Będąc w takim stanie, pchanie się w relacje intymne jest po prostu kiepskim pomysłem. Można zostać ofiarą narcyza, psychopaty, oszusta finansowego lub wykorzystywania seksualnego. 

Kwas po rozstaniu z osobą ze Wspólnoty – skoro w NA można znaleźć bezpieczną przystań w sferze towarzyskiej, to wydawałoby się, że nie ma lepszej opcji na przeżywanie wątków miłosnych jak również wewnątrz Wspólnoty. Oczywiście, znam trochę par z NA, którym dobrze się układa, biorą śluby, mają dzieci. Natomiast słyszałam zdecydowanie więcej historii z kiepskim finałem, a w jednej z nich wystąpiłam osobiście. Nie chodzi mi o to, żeby się na to zamykać, ja sama nie przekreślam takiej możliwości i nie mam nic przeciwko temu. Po prostu będąc osobą nowoprzybyłą, nie ma się jeszcze w NA ugruntowanych przyjaźni, a mitingi są często jedynym bezpiecznym miejscem, do którego można przyjść się wygadać będąc w rozsypce. Gdzie iść się wyżalić po takim rozstaniu, gdy w miejscu zamieszkania są 2 mitingi na krzyż i zawsze jest na nich ta osoba? Jak czuć się komfortowo w jej obecności, jeżeli dotkliwie nas zraniła czy odrzuciła? Jak na spokojnie dojść do siebie, gdy słyszy się na mitach wypowiedzi tej osoby np. o jej nowych podbojach i tym, jak świetnie się bawi? Już zawsze będzie się częścią tej samej grupy, warto mieć to na uwadze. Nie jest to naturalna sytuacja w przechodzeniu żalu po stracie relacji, więc najłatwiej zrezygnować z chodzenia na mitingi. Przy krótkiej abstynencji, odbieranie sobie tak ważnego narzędzia zdrowienia jest proszeniem się o problemy. Warto poczekać – osoba dłużej zdrowiejąca, jeżeli jest dojrzała i odpowiedzialna, dobrze o tym wie. Takie jest moje zdanie. Wchodzenie w relacje romantyczne czy seksualne z nowoprzybyłymi widzę jako gwałt na zdrowieniu skołowanych emocjonalnie i dopiero zaczynających układać sobie cokolwiek w głowie osób.

Szanse: 

Identyfikacja stylu przywiązania – można zrobić test, ale wiadomo, dopiero życie zweryfikuje czy to jak postrzegamy swoje funkcjonowanie w relacji przekłada się na rzeczywistość. Mi się wydawało, że jestem bardziej unikająca niż lękowa, a okazało się inaczej. 

Dostrzeżenie powielanych błędów – w każdym związku z czynnego uzależnienia szukałam przyczyn mojego zachowania w nieodpowiednich partnerach, którzy “tak na mnie działali”, “mieli zły wpływ”, “nie dało się z nimi inaczej”. Mimo, że zdawałam sobie sprawę z części przemocowych zachowań, to nie potrafiłam wziąć za nie odpowiedzialności. Dopiero w relacji, która była wolna od zażywania substancji, mogłam zderzyć się z tym, że to ja sobie nie radzę ze złością i to ja muszę się tym zająć. Zobaczyłam też coś, czego zupełnie nie byłam świadoma wcześniej: na początku relacji jestem pewna swego i potrafię za sobą stanąć, a im dalej w las, tym bardziej się uginam, przymykam oko na nadużycia, toleruję agresję słowną i pozwalam się wrzucać w poczucie winy. Byleby tylko ten związek mógł trwać. 

Wyzwania:

Zakończenie relacji, gdy jest destrukcyjna – nigdy nie umiałam się rozstawać, kwestionowałam swoje powody, racjonalizowałam pozostawanie w związku, bałam się samotności, uzależniałam się emocjonalnie od partnera. Ostatnia relacja pokazała mi, że nic się w tej kwestii nie zmieniło i jest sporo gnoju do przerzucenia w tym obszarze.

Dbanie o siebie i bycie ze sobą blisko – mam tendencję do skupiania się za mocno na partnerze, a nawet wpadania w obsesję na jego temat. Potrafiłam spędzić pół dnia na analizowaniu jego słów, gestów, rozmyślałam nad motywacjami zachowań. Odpalały mi się egocentryczne lęki, zastanawiałam się czy o mnie myśli i co myśli, czy na pewno mnie kocha, czy nie powiedziałam czegoś nie tak, jeżeli nie odzywał się dłużej niż zwykle. Dużo czasu spędzałam w świecie fantazji, kosztem pisania programu czy utrzymywania higieny snu i regularnych posiłków. Zapominałam, że mam jeszcze inne uczucia poza byciem zakochaną i zupełnie je zlewałam. Gdy w relacji jest dobrze, to o sobie pamiętam, ale jak coś się dzieje, to zaczynam żyć tylko relacją i nic innego się nie liczy. Za każdym razem mocno się to odbijało na moim zdrowieniu i wytrącało mnie z równowagi, na którą potem znowu trzeba było sobie zapracować.

Cieszę się, że mogłam podzielić się moimi przemyśleniami w tak ważnym dla mnie temacie i mam nadzieję, że pomogą one komuś zagubionemu odnaleźć się choć trochę w relacyjnych zawiłościach. 

Martyna, zdrowiejąca uzależniona. 🍀

Utrata obsesji zażywania

Cześć, mam na imię Kuba, jestem uzależniony. Mam 25 lat. Niedawno minął mój 3 rok czystości od substancji psychoaktywnych i chciałbym podzielić się moim doświadczeniem zdrowienia w oparciu o Program Dwunastu Kroków.

Pierwszą styczność z substancjami psychoaktywnymi miałem w wieku 13 lat. W wieku 16 lat byłem już w fazie chronicznej zażywania. Moja męka czynnego uzależnienia trwała kolejne 6 lat. W wieku 18 lat zacząłem próbować przerwać zażywanie, głównie pod presją bliskich. Próbowałem różnych metod – farmakoterapii, terapii grupowej, indywidualnej, pobytach w ośrodkach i szpitalach psychiatrycznych, egzorcyzmów, grup modlitewnych, swojej silnej woli i lęku przed śmiercią. Zacząłem uczęszczać na mitingi Anonimowych Narkomanów. Nic mi nie pomagało, ponieważ ciągle walczyłem sam ze sobą, ciągle miałem myśli, że potrafię kontrolować swoje uzależnienie oraz swoje życie. Myślałem, że jeżeli zmuszę się do czegoś i będę bardzo mocno w tym tkwił to w końcu oszukam samego siebie i stanę się kompletnie innym człowiekiem. Jeżeli zmuszę się do zaprzestania zażywania, to równie dobrze będę mógł zmusić się do zrobienia wszystkiego, czego oczekiwali ode mnie bliscy – pójścia na studia, rozpoczęcia pracy w danym kierunku, ożenię się i tak dalej. Przez te wszystkie lata próbowałem na siłę wcisnąć się w szablon, do którego nie pasowałem. Myślałem, że narkotyki mnie zmiękczą, pomogą mi stać się bardziej elastycznym by do tego szablonu w końcu jakoś się wepchnąć.

Początkiem 2020 roku, po złamaniu 3 miesięcznej abstynencji, zastanowiłem się czego jeszcze nie próbowałem. Nie próbowałem pracy na Programie Dwunastu Kroków. Byłem w tym momencie zaznajomiony ze wspólnotą Anonimowych Narkomanów, byłem jej członkiem, czułem się w niej dobrze, ale nigdy nie angażowałem się zanadto w życie Wspólnoty lub w podążanie za jej sugestiami. Znalazłem Sponsora, rozpocząłem pisać Krok Pierwszy. W końcu, po latach braku samoakceptacji dla moich niedoskonałości, próbie kontroli każdego aspektu mojego życia, zacząłem powoli odpuszczać. Zacząłem przyznawać się do tego, że nie mam żadnej kontroli nad swoim życiem. Odrzuciłem szablony, przestałem siłować się na kontrolę z narkotykami. Po kilku miesiącach sumiennej pracy uświadomiłem sobie, że praca na Programie jest przyjemna. Daje mi ulgę, której narkotyki nie dawały mi już od bardzo dawna. Przestałem myśleć o narkotykach, stałem się wolny od obsesji na ich punkcie. Świadomość tego dała mi ogromną motywację do dalszej pracy nad sobą.

Przez te 3 lata, kontynuowałem pracę na Programie Dwunastu Kroków. Paradoksalnie, odpuszczając kontrolę nad moim życiem, zyskałem ją na nowo w kompletnie innym świetle. Zamiast na siłę starając się wpasować tam, gdzie nie czułem się dobrze, zyskałem możliwość podejmowania decyzji z którymi jestem w zgodzie, bez obawy o skutki tych decyzji. Podjąłem decyzję, by wyjechać do innego miasta i rozpocząć pracę w niżej płatnym zawodzie, ale do którego czułem pasję. Zamiast uciekać z miejsca pracy, zacząłem rozkwitać, rozwijać się. Dzisiaj codziennie robię to co lubię. Zerwałem relacje, w których czułem się oceniany. Wróciłem do pasji z dzieciństwa, które zaniedbywałem podczas czynnego uzależnienia. Szanuję swoje granice i nie przeciążam się zadaniami czy oczekiwaniami. Są to dla mnie kompletnie nowe doświadczenia.

Często spotykam się z opiniami, że w zdrowienie z uzależnienia należy wkładać przynajmniej tyle samo siły, co w utrzymywanie czynnego uzależnienia. Moje doświadczenie jest kompletnie inne. Dzisiaj nie muszę planować swojego dnia pod używanie narkotyków. Nie muszę śrubować żadnych norm, wykonywać żadnych perfekcyjnych planów. Robię codziennie tylko tyle, na ile mam dzisiaj siłę. Prowadzę o wiele spokojniejsze życie i wkładam w nie o wiele mniej energii niż w życie pod wpływem.

Trzy lata temu zakończył się mój obłęd. Dzisiaj kroczę ścieżką wolności.

Kuba, zdrowiejący uzależniony.

Proces

“Proces powstawania tych wersów jest jak operacja NA otwartym sercu” śpiewa w utworze O.P.Racja Obywatel MC. Także chcę się podzielić z Wami procesem ze swojego zdrowienia. Procesem ze swojego życia i drogi, którą kroczę, której się nie obawiam, wręcz fascynuje mnie ona. Bardzo długo nie dzieliłem się niczym na blogu, nie było we mnie na to wewnętrznej potrzeby, ale radość, jaką w sobie teraz czuje pisząc to, jest ogromna, że ta potrzeba się pojawiła. Tak wiele w moim życiu się dzieje, tyle procesów, że postanowiłem, choć częścią się podzielić. Radość ze zdrowienia, wdzięczność za czystość, która przynosi mi tyle wspaniałych chwil, które mogę przeżywać.

Wspólnota Anonimowych Narkomanów oferuje wspaniałe narzędzia, które działają, ale…. No właśnie, to, ale to chęć uczestnictwa w czymś jeszcze, poznawania i przeżywania świata, którego nie chcę szufladkować tylko do swojego uzależnienia, choć potrzebuje jasno podkreślić, że dzięki Pierwszemu Krokowi mogłem to przyznać i poczuć jak nigdy wcześniej to, że moje życie stało się niekierowalne i że jestem uzależniony.

Będąc uczestnikiem męskich warsztatów usłyszałem, wspaniałą frazę dotyczącą lęku. Zrób to bojąc się. Uznaj swój strach, zaakceptuj go. Gdy to usłyszałem, skojarzyła mi się modlitwa o Pogodę Ducha i występująca w niej odwaga. Czując lęk związany z wyobrażeniem tego, co przede mną, mam kolejne narzędzie, które mogę szybko zastosować, przyznając się przed sobą, że się boję, ale jednocześnie przywołuje odwagę do zrobienia tego pomimo lęku. Dzisiaj rano zadzwonił do mnie przyjaciel, rozmawialiśmy o mojej sytuacji i relacjach z dziećmi, podzielił się ze mną, swoim doświadczeniem jak on odbył te wszystkie trudne rozmowy ze swoimi dziećmi i zapytał mnie czy ja także w podobny sposób okazałem pokorę i wykazałem chęć poprawy. Nie wiem czy w podobny sposób, odpowiedziałem, ale spróbuje to zrobić tak jak Ty, powiedziałem. Gdy podjąłem decyzję, że to zrobię, pojawił się strach i przeszyła mnie fala lęku ściskając mi gardło i kurcząc klatkę piersiową. Powiedziałem do siebie, że zrobię to bojąc się, bo przecież, emocje nie zabijają, w przeciwieństwie do narkotyków.

Sposób wyrażania złości, to kolejny temat w tym wpisie. Wyrażanie złości miałem spaczone, teraz o tym wiem, widząc to u innych, jak oni sobie z tym radzą. Moje przekonanie na ten temat było takie, że krzyczałem, gestykulowałem, byłem spięty i gotowy do walki, mówiąc dosłownie. Wyrażam złość tak jak umiałem, tak jak wyrażali ją moi rodzice i ludzie, którzy mnie otaczali w szkole na podwórku, na imprezach. To była norma, wkurw, na kogoś lub na coś i eksplozja, niczym, wulkan tryskający lawą. Te dodatkowe emocje, jakie przy złości mi towarzyszyły, dolewały tylko oliwy do ognia. Aż tu nagle BOOM!!! Ktoś wyraża złość do mnie, a zaznaczę, że miał ku temu powód, nie spina się, nie krzyczy, nie bluzga, mówi spokojnym tonem, co moje zachowanie w nim zrobiło. Ja obserwując go, czuję i widzę, że się złości. Czekałem, kiedy wybuchnie, kiedy wzbierający we mnie wulkan upuści się z jego ust. Mógłbym powiedzieć, że mnie rozczarował, ale nie jestem pełen podziwu. Normalnie szok! Mówię sobie, ale jak to, to tak można? 

Okazuje się, że można wyrażać swoją złość nie krzywdząc drugiego człowieka. Dziękuje za to doświadczenie, będę starał praktykować się z całych sił. Teraz wiem, że, że mogę wyrażać swoje emocje nie zażywając narkotyków, że złość może być emocją, która wiele mnie nauczy. 

Kolejny proces, to postrzeganie życia. Czym jest moje życie, jakie jest? Czego ja chcę od życia i czego życie chce ode mnie? 

Biorąc udział w psychodramie na ten temat, koleżanka przez pewien czas była moim życiem, a potem ja byłem jej życiem. 

Doświadczenie to pokazało mi, że życie jest nieprzewidywalne, niekierowalne i nie mam na nie, żadnego wpływu. Jedyne, co mogę zrobić to zaakceptować je, takim, jakie ono jest. Tutaj Krok Drugi i Krok Trzeci w NAszym programie widać jak na dłoni. Moje życie (grane przez wspomnianą koleżankę) pytało mnie, czego ja chcę, gdy ja mówiłem ono (ona) i tak robiło według własnego uznania, dzięki temu mogłem zobaczyć, że życie swoje, a ja swoje. Nie ma sensu kopać się z życiem, sens jest żyć z nim w harmonii, słuchać siebie i własnej intuicji. Okazało się w tym doświadczeniu, że moje życie jest spontaniczne, energiczne, ciekawe świata a co najważniejsze, to, że jest ciekawe samego mnie. Mając możliwość spojrzeć na moje własne życie oczami drugiego człowieka, dostać od niego informację zwrotną było naprawdę cennym doświadczeniem. 

Mimo, że utknąłem pośrodku Kroku Czwartego już na kilka miesięcy, to właśnie doświadczam, że to utknięcie jest także po coś, nie przyspieszam tego na siłę, nie chce się przypodobać Sponsorowi, robię to za zgodą i akceptacją samego siebie. Praca, jaką do tej pory włożyłem w napisanie Programu właśnie oddała mi w postaci tej akceptacji i głębszego zrozumienia siebie. Chcę zaznaczyć, że ta akceptacja także rodziła się w ogromnych bólach, że były momenty, w których robienie gruntownego obrachunku przerastało mnie. Dzięki Sile Wyższej i miłości, jaką otrzymuje od Sponsora nie przerosło mnie. 

Moja podróż trwa nadal, cały czas mam radość, że jestem świadomym uczestnikiem swojego życia, zachodzących w nim procesów, które czasem są trudne, a czasem łatwe, czasem radosne a czasem smutne, bo takie jest moje życie. Kocham cię czyste życie! 

Romek, zdrowiejący uzależniony. 🍀

Odpowiedzialność za zdrowienie

Jak rozumiem odpowiedzialność za swoje zdrowienie? Sprawdziłam najpierw, czy zgadzam się z tym co znajduję w definicji ze Słownika Języka Polskiego.

Odpowiedzialność to: „Obowiązek moralny i/lub prawny za swoje czyny. Przyjęcie na siebie obowiązku dbania o kogoś o coś. Często łączy się z dojrzałością, uczciwością świadomością, celowością.”

Na początku drogi mojego drugiego (czystego) życia, odpowiedzialność za zdrowienie rozumiałam jako:

  • Codzienne mityngi, by się „odwirować”.
  • Dzwonienie do znajomych z NA w napadach głodu, by to bezpiecznie przeżyć.
  • Omijanie miejsc, ludzi i zdarzeń. Na przykład: świąt z rodziną, ludzi, którzy kojarzyli mi się z braniem, by nie wywoływać owych głodów.
  • Konieczność otwarcia się na duchowość i informację, że nie ja kieruję swoim życiem.
  • Zgodę na prowadzenie mnie przez Sponsorkę w Dwunastu Krokach jako tej Lepiej Wiedzącej.
  • Podejmowanie służb.
  • Codzienne trzymanie HALT’u.
  • Uważne czytanie, czasem nawet studiowanie literatury NA i zdobywanie wiedzy na temat uzależnienia także z innych źródeł.

Dzisiaj, po 7 latach rozumiem ją w zasadzie tak samo, tylko już bez spinki:

  • Na mitingi zaglądam raz w tygodniu, by spotkać przyjaciół (dla mnie rodzinę). Wyjść ze swojej głowy i po to by się uziemić lub, gdy pali mi się grunt pod stopami.
  • Nadal omijam kluby i bary, bo zwyczajnie przestały mnie interesować.
  • HALT trzyma za mnie moje ciało. Jeśli zrobię odstępstwo, ono protestuje na tyle dotkliwie, że szybko nadrabiam.
  • Nauczyłam się radzić z poczuciem winy na tyle dobrze, że całkowicie odcięłam się od rodziny biologicznej dla własnego emocjonalnego spokoju, a więc i bezpieczeństwa.
  • Co dzień sprawdzam jak się czuję i co mogę dla siebie zrobić by zostać/wrócić na neutralny poziom.
  • Poznaję swoje ograniczenia by nie wystawiać się na ryzyko emocjonalnej huśtawki, bo ta zawsze kończy myślami o narkotykach. 

Maluśkimi kroczkami pokonuję swoje lęki, dzięki czemu wiem, że mogę, dużo mogę, co raz więcej i to też jest moja odpowiedzialność. Praca nad sobą, zbieranie doświadczeń, wyciąganie wniosków i rozwój. Taki na miarę moich możliwości bez porównywania z innymi.

Moim zadaniem jest także zauważać swoje, nawet najmniejsze zwycięstwa i gratulować ich sobie. Pielęgnować wdzięczność. To wszystko daje mi siłę, poczucie godności i wzrost wartości.

Jak to mówią: „wchodzę ruchomymi schodami jadącymi w dół” i jeśli się zatrzymam, prędzej czy później znów wyląduję na -1.

Asia, zdrowiejąca uzależniona.

Lista wdzięczności

W tym tygodniu nastał nowy rok kalendarzowy, zarazem nowy miesiąc, nowy tydzień, nowe dni, a być może również jakieś nowe „ja”. To czego się nauczyłem w zdrowieniu i od wielu mądrzejszych ode mnie ludzi to to, że jak nie wiem co powiedzieć to mogę zawsze powiedzieć za co jestem wdzięczny. Pamiętam jak rok temu robiłem małe podsumowanie tego co tutaj się wydarzyło na blogu we wpisach: Święta od zdrowienia? oraz „Gdy emocje już opadną.. i przepełnia mnie ogromna radość, że od tamtego czasu udało nam się wspólnie zamieścić dużo Waszych doświadczeń, które zdecydowaliście się przekazać. Część z Was poprosiłem o to, bo zwyczajnie dodajecie mojemu zdrowieniu świeżość i jesteście ważnymi postaciami nie tylko we Wspólnocie, ale również w szerszej perspektywie pozostałych sfer życia. Pamiętam jak pisałem to w Krokach „w jaki sposób wyrażę swoją wdzięczność” to część z Was zapewne wie, że tą myślą było właśnie to, że postaram się zebrać doświadczenia zdrowiejących uzależnionych, w formie pisanej i jednocześnie pozwoli to promować otwieranie umysłu poprzez czytanie. Zwracając się do Was z prośbą o Wasze doświadczenia też starałem się kierować tak jak to jest w przypadku spikerek – prośbą o konkretne doświadczenia, czas były to historie osobiste, czasem to były wpisy z okazji Waszych rocznic, czasem to były doświadczenia, które u Was pracowały na bieżąco. Myślę, że aktualnym tematem też często bywa Wasza relacja z Siłą Wyższą. Osobiście mogę napisać to, że to co mnie przyciągnęło do Wspólnoty było właśnie to, że mogę mieć swoją koncepcję Siły Wyższej jakkolwiek rozumianą. To jest piękne, kiedy byliśmy na wyjeździe w górach paczką kolegów, których połączył Program Dwunastu Kroków, a przyjaciel z Lublina pokazuje mi pewne zdanie tutaj z blogu i zadaje pytanie: znasz to, czytałeś? Nie ma chyba piękniejszej „zapłaty” dla mnie niż to doświadczenie, które tutaj przytoczyłem. Pozdrawiam Cię Paweł, wierzę, że jeszcze nie jeden wschód słońca razem obejrzymy. To uczucie podobne do tego jak spotkanie kogoś na mitingu, którego wcześniej spotkałem w ośrodku lub więzieniu, gdzie niesiemy posłanie NA do uzależnionych, którzy wciąż cierpią i przebywają w placówkach zamkniętych (Hospitals & Institutions – o tym komitecie więcej tutaj: Szpitale i instytucje).

Również nie omieszkam podziękować pewnemu góralowi spod samiuśkich Tater, hej! Który mnie oduczył mówić Panoćku, a zacząłem mówić Panocku! Oczywiście to tylko wierzchołek góry lodowej mojej wdzięczności do Ciebie Przyjacielu. Nie chcę tutaj prowadzić osobistych wycieczek, ale masz ogromy udział w tym, że ten blog trafia do coraz to nowych osób, które mogą się spotkać dzięki temu z filozofią Dwunastu Kroków Anonimowych Narkomanów. Jestem również ogromnie wdzięczny za Ciebie Maćku za to, że od momentu kiedy przeczytałem Ci moją odpowiedź na ostatnie pytanie z Programu to wiernie mi kibicujesz i towarzyszysz mi w tej podróży z blogiem przede wszystkim jako Sponsor, ale w sercu jako brat. No i nomen omen wyszło, że jesteś Brat Brata. Wciąż cierpliwie czekam na Twoje doświadczenie, aby móc wrzucić na blog. Dziękuję za każdą naszą rozmowę co tydzień i chyba mogę to z czystym sumieniem powiedzieć, że jesteś osobą z którą najwięcej czasu miałem okazję rozmawiać w swoim zdrowieniu. Dziękuję Ci za Twoją uważność, dobroć i serdeczność. Dużo zdrowia i wytrwałości dla Ciebie, Justynki i Kalinki (którą drodzy czytelnicy możecie wesprzeć, zostawiam link do zrzutki tutaj: zrzutka dla Kalinki).

Dziękuję każdemu z Was: Kasia, Michał, Marta, Romek, Bartosz, Lech, Wiktoria, Katarzyna, Łukasz, Piotr, Krzysztof, Gaba, Hania, Kuba, Dawid, Asia, Marcin, Michał, Kasia i wierzę, że nikogo nie pominąłem spośród Was, którzy podzieliliście się swoim doświadczeniem. Bardzo Wam dziękuję, że mogę z Wami współtworzyć to miejsce zdrowienia. Dziękuję również wszystkim Wam spośród Was czytelników za to, że tutaj wracacie. Temat jest dosyć niszowy (choć to nie oznacza, że nie jest ważny!) a grupa odbiorców jest raczej docelowa. Statystyki wyglądają tak, że blog odwiedziło w zeszłym roku 918 osób (unikatowych wejść) i to jest najcenniejsze dla mnie, bo pewnie zauważyliście, profile na facebooku czy instagramie nie pękają od polubień i serduszek (i dobrze!). Ponieważ te portale pełnią rolę informacyjną o nowych treściach. Dziękuję również wszystkim Wam, którzy dołożyliście swoją cegiełkę do kapelusza. Koszt utrzymania bloga to: 336 zł rocznie za hosting, domenę i skrzynkę pocztową. Rozpoczynając przygodę nie miałem żadnej wiedzy jak tak blog prowadzić. Za ogromne wsparcie od strony informatycznej pragnę podziękować Tobie @itischrisd za cierpliwość i wszelkie wskazówki. Również w ubiegłym roku, domknąłem temat związany z tworzeniem logo dwunasty.blog, bardzo dziękuję Ci Margo!

To chyba tyle co chciałbym na ten moment napisać, przepełnia mnie duża wdzięczność i mam pewne pomysły co do przyszłości, a jednym z nich jest to, że to doświadczenie, które piszę teraz może być momentem zwrotnym w chwilach kiedy przyjdzie trudniejszy czas i Siła Niższa będzie próbować pozbawić mnie poczucia sensu. Te zapisane doświadczenia, to kapitał zdrowieniowy, do którego mogę zawsze wrócić. Chociażby zaczynając do tego, że czytając niektóre wpisy z początku dostrzegłem kilka literówek, błędów ortograficznych i stylistycznych. To doskonały przykład tego, co w swoim życiu mogę też zrobić z przeszłością – nie zmienię jej, ale mogę wziąć za nią odpowiedzialność i postarać się naprawić te błędy. Ogromną rolę w moim zdrowieniu odgrywa lista wdzięczności to narzędzie o którym można też dużo usłyszeć na mitngach! Korzystając z okazji chcę się z Wami podzielić doświadczeniem, że kontynuuje swoją podróż z Programem Dwunastu Kroków i staram się dbać o regularny kontakt ze Sponsorem. Doświadczenie moje jest takie, że bez tego, że pozostaję czysty – prawdopodobnie moje życie by nie miało sensu. Dlatego te wszystkie wdzięczności chowam dumnie do słoiczka i noszę przy sobie.

Kocham Was!

Siła większa i równowaga wewnętrzna

Cześć, bardzo miło mi tutaj zostawić kilka słów. Mam na imię Katarzyna i od kilku lat jestem w wolności od obsesji zażywania. Chciałam się z Wami podzielić moją refleksją odnośnie do mojego pojmowania Siły większej ode mnie samej. Pamiętam jak będąc w czynnym nałogu modliłam się o to, żeby to się w końcu skończyło. Dostałam tą Łaskę. W 2017 roku przystąpiłam do Wspólnoty Anonimowych Narkomanów, spijałam każde słowo, każdą radę i sugestię jaką tam usłyszałam a moje zaangażowanie było proporcjonalne do desperacji jaką czułam..

„Wszystko, tylko nie powrót do czynnego nałogu”

Rozpoczęłam proces zdrowienia z bardzo niskim mniemaniem o sobie, a nawet nienawiścią do siebie. Proces ten stopniowo się odwracał poprzez praktykowanie zasad duchowych takich jak uczciwość, bezinteresowność i pracę na Programie. Jednak cały czas czułam, że jestem zaprogramowana tak, że ciężko mi było podejmować dla siebie dobre decyzje. W końcu bardzo długo w swoim życiu myślałam i działałam w wypaczony sposób. Często moja intuicja okazywała się sabotażystą. Co robić, kiedy nie do końca możesz zaufać sobie? Pomogła mi wizja Boga – kochającego rodzica, który akceptuje mnie bezwarunkowo, który zawsze chce dla mnie tego co dobre. I wolą takiego Boga starałam się zacząć kierować. Coraz częściej czuję, że głos wewnątrz mnie pokrywa się z tym, czego chce dla mnie kochający Bóg, ale był to mnie trudny proces. Potrzeba czasu do odwracania tych wszystkich przekonań i wybierania właściwie. Od dbania o porządek wokół, poprzez rezygnowanie z kompulsywnych zachowań. Czuję, że moje zdrowienie jest jak budowanie odporności – im częściej mamy kontakt z wirusem moja odporność się buduje i z czasem nie ulegam mu tak jak na początku. Kiedy ja wybieram właściwie, czuję się z czasem coraz mniej wystawiana na pokusy czy różne próby uciekania od samej siebie. Tym jest też dla mnie spełnianie Woli Siły Wyższej – zaniechaniem ucieczki od siebie, poznaniem a następnie życiem w zgodzie ze sobą. Wiem też, że moje życie w wolności od obsesji zażywania jest wielką Łaską, ale jest mi dana tylko na 24 godziny. Staram się zawsze prosić o pokorę i umiejętność odróżniania podszeptów choroby od Woli Boga.

Dziękuję. Kasia, zdrowiejąca uzależniona. 🍀

PS
Jeżeli też chcecie podzielić się swoim doświadczeniem w zdrowieniu piszcie na adres: kontakt@dwunsty.blog

Historia osobista

Cześć, mam na imię Michał, mam 30 lat, mieszkam w Łomiankach i jestem zdrowiejącym narkomanem. Właśnie… Co się takiego zadziało w moim życiu, że zostałem narkomanem? Co potem zrobiłem i jak dzisiaj żyję? Czy w narkotykach chodzi o coś więcej niż tylko zażywanie? Po krótce przybliżę Wam moją historię.

Czas wojny

Do 10 roku życia byłem szczęśliwym chłopcem. Miałem kochających rodziców, wspierające rodzeństwo, wybitne oceny w szkole czy kolegów i koleżanki, z którymi wspólnie spędzałem czas chodząc po drzewach, ganiając się w berka, grając w dwa ognie lub budując bazy, a gdy zbliżał się wieczór mama wołała mnie na ciepłą kolację. Ferie zimowe spędzałem w szkole na zabawach. W domu czułem się bezpiecznie – wiedziałem, że mogłem wyrażać swoje emocje i że zostanę zrozumiany. Niczego mi nie brakowało. Czasami tupałem nogą jak dostawałem karę na komputer, teraz wspominam to z uśmiechem na ustach. To były piękne czasy beztroski. Pamiętam do dziś, była piękna polska jesień jakoś 2003 rok, stałem na podwórku i patrząc na spadające liście pomyślałem: „dlaczego ludzie popełniają samobójstwa? Przecież życie jest takie przyjemne”. Nie mogłem ich zrozumieć, w końcu byłem szczęśliwy… do czasu. Jak miałem 11 lat pierwszy raz poczułem, że coś jest nie tak – jakby mur między mną a moimi rówieśnikami. Śmiali się z moich brązowych skarpetek, robili sekrety wewnątrz grupy decydując tym samym kto jest ważniejszy, kto wie więcej. Śmiali się z mojego tańca czy w końcu w relacjach z dziewczynami wyłączali mnie ze wspólnych rozmów, wyglądało to tak jakby mi mówili „nie nadajesz się do podrywania”, „jak idziemy podrywać z Michałem to nic nie możemy wyrwać”. Prześcigali się kto pierwszy „zaliczy”. To były czasy, kiedy używaliśmy komunikatora gadu-gadu (nie będę używał nazwisk). Jeden z nich napisał mi, że zrobił to ze swoją dziewczyną u siebie w pokoju. Byłem zdumiony, ale i przerażony. Pomyślałem: „jak to? Tak szybko? W wieku 12 lat?”, przecież ja nie wiem o czym rozmawiać z dziewczynami, bałem się ich, ich emocji, jak zrobić, żeby gadka się „kleiła” a oni takie rzeczy? Przerażony byłem tą różnicą jaką wtedy zauważyłem między nami w temacie relacji damsko-męskich. Szczerze mówiąc do dzisiaj nie wiem, dlaczego wtedy zmienili się wyśmiewając się ze mnie i odtrącając mnie od siebie. Dodam, że moja mama uczyła historii w szkole, do której wszyscy chodziliśmy, co też raczej naturalnie trochę nas od siebie oddalało. W końcu mówili: „uważaj, bo on ma mamę nauczycielkę, powie jej i będziesz miał przechlapane”. Ciężko w pełni się ze sobą zgrać, jak coś nas rozdzielało. Chociaż dzisiaj uważam, że mama nauczycielka była problemem, to ich zachowanie było krzywdzące, ale zajęło mi to wiele lat, żeby dojść do tego miejsca. Teraz wiem, że rówieśnicy z podstawówki mieli ogromny wpływ na dalsze moje życie, na moje dorastanie i również na to, że wziąłem narkotyki.

W wieku 12 lat przeprowadziłem się z Marek do Łomianek, w których aktualnie mieszkam. Tuż przed przeprowadzką wydarzyła się tragedia. Trochę płakać mi się chce jak o tym piszę. Pamiętam, jak byliśmy z mamą na wakacjach u rodziny. Jechaliśmy rowerami, ja z przodu. W pewnym momencie obejrzałem się za siebie i jej nie widziałem – zajechała do pobliskiego domu, źle się poczuła. Wtedy ostatni raz ją widziałem. Śmierć nagle ją znalazła – 5 sierpnia 2005 roku o 8:20 moja mama zmarła na wylew. Następnego dnia myślałem, że to był sen. Wiadomość o śmierci mamy kompletnie do mnie nie docierała, w końcu miałem 12 lat to jak miała dotrzeć? Gdzieś miałem nadzieję, że obudzi się. Wtedy grałem już na komputerze, dlatego miałem nadzieję, że będzie można wczytać „zapis z życia” albo coś. Nic takiego się nie wydarzyło – każdy kto się urodził, musi umrzeć. W szpitalu targowałem się z Bogiem, żeby jej ode mnie nie zabierał to przestanę kraść na parę dni, wraz z kolejnymi wiadomościami o pogarszającym się stanie mamy dawałem od siebie coraz więcej do momentu, że całkowicie przestanę kraść. Obarczałem siebie za śmierć mamy, że to kara od Boga za moje kradzieże. Mama mówiła mi wcześniej, że istnieje takie ryzyko, ale nie wiadomo czy to będzie za 5 dni czy za 50 lat. Myślałem, że raczej te drugie. Wraz z jej śmiercią wiele się zmieniło w moim życiu. W jednej chwili odeszła najbliższa mi osoba (dzisiaj jest inaczej, ale wtedy to mama była mi najbliższa). Straciłem poczucie bezpieczeństwa, świadomość, że zawsze mogę się zwrócić do kogoś po pomoc i ją otrzymać bez żadnych warunków. Z mamą mogłem porozmawiać o wszystkim, o tym jak się czuję, co mnie boli, o swoich marzeniach, fantazjach, zawszę mogłem na niej polegać. Miała dla mnie czas pomimo dwóch etatów, prac domowych (obiady, porządki). Jak się potem dowiedziałem miała problemy zdrowotne i ani razu mi o nich nie powiedziała. Wszystko dla mnie. Śmierć mamy była najcięższym doświadczeniem w moim życiu, trudniejszym od narkotyków. I to w moim odczuciu najbardziej przyczyniło się do sięgnięcia przeze mnie po narkotyki. Pamiętam, że moi „koledzy” po powrocie z cmentarza zajechali do Maka. Wszystko ok, ale po co mi to mówili ze śmiechem w głosie: „tam stypa, a my się dobrze bawimy w Maku”. To też mnie bolało, że nie przejęli się, że prosto w twarz mówili, że ich to nie interesowało, woleli dobrze zjeść.

Kolejną ważną rzeczą, która przyczyniła się do tego, że wziąłem narkotyki byłem ja sam. I to jest ciężki kawałek do przepracowania, bo łatwiej zwalić winę na innych niż przyznać, że samemu się zawiniło. Przypominam sobie słowa taty: „Michał idź spać, bo nie wstaniesz jutro do szkoły”, „nie graj tyle na PC”, „nie wolno kraść pieniędzy”, „to nie jest towarzystwo dla Ciebie”, „nie graj na maszynach” i całe mnóstwo innych wskazówek. Koledzy ze studiów mówili: „przychodź na zajęcia, bo będziesz miał zaległości”. W telewizji mówili, że ludzie się uzależniają od używek, to uważałem, że to mnie nie dotyczy, że oszukam cały świat. Wiedziałem lepiej. I nie ma nic złego, żeby coś wiedzieć, to potrzebne i niezbędne, ale problem jest wtedy, gdy nie słucham innych. Człowiek rodząc się nic nie wie, poznaje otaczający go świat, uczy się – chodzić, mówić, wyrażać emocje, uczyć, pracować, rozwija zainteresowania. Ja się nie uczyłem, bo uważałem, że już to wiem, a tak naprawdę nic nie wiedziałem. To było istotą moich błędów – moje własne wybory, które jak się okazało, były destrukcyjne.

Po latach odkryłem, że szalenie istotną rzeczą, która wpływa na całe moje życie jest prosta rzecz – dopytywanie tego, czego się nie wie. Pewnych rzeczy nie zostałem nauczonych, ale to właśnie one są przyczyną moich problemów. Brak mamy i trudności w relacjach z kobietami. Nie miałem kogo zapytać, kto by mnie poprowadził w tych sprawach. Przedmioty w szkole, choć ważne, tak brakowało mi najważniejszego, tj. „nauka o życiu” – jak nie bojąc się poprosić o pomoc, jak się dowiedzieć czy żegnając się z towarzystwem nie będą mnie obgadywali, kiedy milczeć, a kiedy nie. Kiedy być stanowczym, a kiedy pokornym, jak zadbać o siebie, a kiedy pozwalam przekraczać swoje granice? W dorosłym życiu – dlaczego robienie rzeczy na ostatnią chwilę nie jest dobre? Co to znaczy być męskim? Jak się uczyć i jak pracować? Gdzie się udać po pomoc? Jak być asertywnym? Dlaczego boję się innych? Dlaczego nie warto kompulsywnie uprawiać sportu i czym to grozi? Dlaczego niezdrowa żywność szkodzi? Jak sprzątać łazienkę? Jak prasować? Wiele przykładów. Wszystkie powodują to samo – nie wiem jak mam coś zrobić i tego nie robię, a potrzebuję.

Obok niewiedzy, myślę, że gorsza była wiedza o życiu. Jak ciężko było mi zmienić się. Uważałem, że praca jest dla ***, że szlachta baluje, a plebs pracuje, że płacz to oznaka słabości zwłaszcza u mężczyzny. Myślałem, że pokora oznacza upokorzenie, że lepiej nie pytać, bo można być wyśmianym, że w życiu chodzi o to, żeby się bawić, że ja się nie uzależnię i mogę brać narkotyki, że można stale zarywać nocki i wstawać z następnego dnia z rana, myślałem, że nikt nie wiedział o moim ćpaniu, a wiedzieli wszyscy dookoła, że osoby LGBT to wróg, że osoby z lepszymi sylwetkami są jakby lepsze, że trzeba być atrakcyjnym z zewnątrz a wnętrze się nie liczy i wiele, wiele innych, których nie napiszę, bo są zbyt intymne.

Niezaspokojone potrzeby, brak matczynych wzorców, wpływ rówieśników powodujący we mnie wycofanie się skutecznie zniechęcając mnie do zadawania pytań i poznawania świata. Moje wady charakteru oraz to co wiedziałem i czego nie wiedziałem o życiu – wszystko to przyczyniło się, że wziąłem narkotyki. Tak wyglądało moje życie przez większość czasu od 10 do 23 roku życia, przy czym najcięższy okres był u mnie od 16 roku życia. Wtedy pierwszy raz wziąłem narkotyki. Zaczęło się u mnie od marihuany – znajomy z klasy zaproponował to mówię: „czemu nie?” i poszliśmy po lekcjach na tyły szkoły. Spodobało mi się, chociaż nie od razu. Dwa lata później była amfetamina. Potem mefedron przez inne specyfiki typu grzyby kończąc na dopalaczach od dilerów internetowych. Narkotyki dawały mi wiele, inaczej bym ich nie brał. Nagle zabrały mi poczucie wstydu z dzieciństwa, nagle potrafiłem tańczyć (dalej nie umiałem, ale myślałem, że umiem). Byłem pewniejszy siebie w towarzystwie (a wcześniej wycofany), co ważne – znalazłem grupę, z którą mogłem się utożsamić i razem się trzymaliśmy. Była radość, euforia i taki stan, którego chciałem więcej. Po prostu więcej, to było fajne, przyjemne. Myślałem, że znalazłem złoty środek, myślałem – „tego mi brakowało, teraz jestem kompletny, ja i narkotyki”. I fakt byłem w pewien sposób kompletny, bo zapełniły moją duchową dziurę. Nie będę opisywał sytuacji, miejsc, ludzi, z którymi ćpałem, wierzcie mi na słowo lub nie, swoje wycierpiałem. Narkotyki obok frajdy cechują dwie rzeczy: kiedyś się kończą i trzeba ponieść konsekwencje. Mnie to nie ominęło. Poznałem co to znaczy mieć obsesję na punkcie narkotyków, że nie potrafiłem przestać o nich myśleć. Co to znaczy że zawsze jest za mało towaru, że ludzie z którymi ćpałem kolegują się ze mną wyłącznie dla narkotyków (stawiałem), że byłem w paranojach, lękach, myślałem, że chcą mnie z domu wyrzucić a sąsiedzi podglądali mnie jak zażywałem i donosili o tym mojej rodzinie, nabawiłem się nerwicy natręctw. Problemy z patrzeniem ludziom w oczy (bałem się), problemy z niepewnością, przez chwilę byłem bez domu, wyrzucali mnie ze studiów, lęk przed załatwieniem najprostszej sprawy, np. pojechanie autobusem do Warszawy czy zamówienie pizzy. Brałem jeden narkotyk i brałem drugi, żeby zminimalizować skutki pierwszego. Problemy natury zdrowotnej: powypadały mi zęby, gorsza skóra, włosy, nadszarpnięty układ nerwowy. Moje myślenie było skupione coraz bardziej na sobie, patrzyłem na świat coraz bardziej pesymistycznie, coraz mniej rzeczy mnie cieszyło – spacer czy jazda na rowerze to był jakiś koszmar, a kiedyś to uwielbiałem. Moim dnem i znakiem ostrzegawczym było przedawkowanie, przyjechała po mnie karetka na sygnale zabierając mnie do szpitala. Dusiłem się, padł mi układ nerwowy. Z przerażeniem w oczach patrzyłem na kolegę jak wprowadzali mnie do karetki. To był moment, kiedy myślałem, że umieram, myślałem wtedy o bliskich, że ich zawiodłem, że będą po mnie płakać. I panicznie bałem się co jest po drugiej stronie, jak kurtyna opadnie. Pamiętam, że mówiłem: „jeśli tam jesteś, proszę Cię o szansę, i przepraszam, jeśli Cię czymś obraziłem”. A co gorsza dalej nie potrafiłem przestać zażywać, chociaż wiele razy próbowałem – w różne dni, dzieląc na substancje, składając sobie obietnice czy spuszczając narkotyki w toalecie. Chciałem z tym skończyć, ale nie byłem w stanie.

Czas działania

Pamiętam, jak zazdrościłem rodzeństwu, że chodzą na koncerty. Ojcu, że założył rodzinę, i innym ludziom – że mają cel w życiu, że jakoś sobie żyją, czasem lepiej czasem gorzej, ale potrafią cieszyć się życiem. Zazdrościłem im, że żyją życiem takie jakie ono jest nie uciekając od smutków jakie niesie ze sobą. Pewnego dnia stojąc przed lustrem po całonocnym maratonie zażywania narkotyków powiedziałem do taty: „wiesz co, pojedźmy na terapię, nie daję rady. Dłużej tak nie pociągnę”. Przestraszyłem się, że nic nie zmieni się w moim życiu i do końca już będę brał i umrę biorąc. Bardzo się tego bałem – i boję do dzisiaj. Nie chcę umierać biorąc narkotyki. Chcę żyć. Wtedy postawiłem swój Pierwszy Krok. Przyznałem, że jestem bezsilny, czyli co dokładnie? Że nie potrafię samemu sobie poradzić z zażywaniem narkotyków i potrzebuję pomocy. Do ośrodka przyjechałem też dla zabawy, odpocząć od zażywania i wrócić do kontrolowanego brania – do czasu, kiedy nie było tylu konsekwencji. Początki były trudne – chciało mi się ćpać, bez rodziny, bez komputera/telefonu, za to z wielkim strachem jak żyć. Pamiętam jak 12 dnia zbuntowałem się i nie chciałem iść na zajęcia i terapeuta krzyczał: „Michał, czy Ty nie rozumiesz, że tu o Twoje życie chodzi?!”. Ja zrobiłem wielkie oczy i się śmiałem, ale w środku czułem, że to jest ta droga, że na zewnątrz zaśmiewam, ale w środku wyłem z bólu. Do dzisiaj po ponad 7 latach jesteśmy przyjaciółmi z szefem ośrodka (terapeutą). To wspaniały człowiek, jak chciałem wracać do domu „na wojnę”, tj. brać narkotyki to sprytnie mnie podszedł mówiąc, że ojciec zapłacić za terapię i nie ma zwrotów i to mnie zatrzymało, nie chciałem robić przykrości ojcu. Jak mi potem powiedział – zwróciłby pieniądze ojcu, chciał, żebym o siebie zawalczył. Na terapii przeszedłem najcięższy okres – powrót pierwszych trzeźwych myśli, oprzytomnienie, praca nad uczuciami, poznawanie mechanizmów iluzji i zaprzeczeń i wiele innych, w tym mityngi NA. I tu zaczyna się moja najdłuższa przygoda – Dwunastokrokowa Wspólnota Anonimowych Narkomanów.

Wspólnota NA to mój drugi dom. We Wspólnocie poznałem ludzi, którzy są tak samo jak ja uzależnieni, dzięki czemu rozumiemy swój problem. Jestem bardzo wdzięczny, bo osoba uzależniona najlepiej zrozumie i pomoże drugiemu uzależnionemu. Przychodzę na mityngi, na których dzielę się swoimi problemami, dzielę się swoim doświadczeniem tj. co zrobiłem, jak sobie poradziłem z daną sprawą i słucham innych jak to jest u nich. To jest super – nikt nie ma prawa mnie ocenić (przynajmniej na głos), nikt mi nie przerywa wypowiedzi, no chyba że będzie zachęcał do ćpania, nikt mi nie udziela rad, nikt nie teoretyzuje, nie używa zwrotów: „my”, „wy”, „oni”. Dzielimy się doświadczeniem ze sobą nawzajem, sami sobie pomagamy. Tu się czuję bezpiecznie. Każdy jest tu mile widziany – agnostyk, ateista, nie ważne co brałem, ile brałem, jaki jest mój majątek. W NA liczy się tylko jedno – jak mogę zdrowieć? Świetna jest koncepcja Boga, czyli jakkolwiek Go (nie)pojmuję. Ja akurat nie miałem z tym większego problemu, ale wiem, że dla kogoś może być to trudne. Jest w tym coś takiego, że to działa, nie wiem jak, ale działa. Na początku mojej drogi w NA usłyszałem sugestie od innych uczestników mityngu – co im pomaga nie brać narkotyków. Pierwsze to właśnie mityngi, czyli najczęściej dwugodzinne spotkania w różnych formach, np. otwarte, zamknięte, męskie, kobiece, LGBT, online, stacjonarne. Mityngi, np. męskie pomagają mi poczuć się jeszcze bezpieczniej i powiedzieć coś, czego bym się wstydził na mityngu ogólnym. Usłyszałem o „90”, czyli chodzić na mityng każdego dnia przez 90 dni. Mega narzędzie, bo dzięki niemu poznałem bardziej ludzi. Dało mi to okazję do usłyszenia ich doświadczeń, pozwoliło na „odwirowanie się” z nietrzeźwego myślenia, wybudowało we mnie nawyk przychodzenia na mityngi. Wziąłem telefony do uzależnionych i rozmawiamy. Bardzo się sprawdza, jak potrzebuję pogadać, a nie ma mityngu, pomaga mi wyjść ze strefy komfortu, izolacji – do ludzi. Nie muszę mówić super zdrowieniowych rzeczy, czasami najbardziej wartościowe jest wysłuchanie drugiego i pobycie w ciszy, w świadomości, że jestem tam i możesz na mnie liczyć. I to działa w obie strony, uzależnieni dzwonią do mnie i ich słucham. Dowiedziałem się też o służbach. Są fantastyczne, bo działają na zasadzie „agere contra”, czyli jeśli skupiam się na sobie, na swoich problemach, że mi źle, to działam przeciw – wychodzę do ludzi i robię coś dla nich. I to jest jednym z kluczowych narzędzi, dzięki którym zdrowieję. Jak robię coś dla innych. Poznałem różne służby, jeszcze więcej których nie objąłem. Najpierw parzyłem herbatę, poznawałem ludzi, zapamiętywałem ich imiona, pierwszy śmiech jak pytałem: „to co zawsze, Earl Grey?”, potem jako kolporter zainteresowałem się bardziej literaturą NA, służba, która wymagała ode mnie więcej odpowiedzialności. Następnie wziąłem technicznego (online), np. dodawałem ludzi do mityngu. Prowadziłem też mityngi i to robię nieprzerwanie od 3-4 lat. Dzięki temu uczę się stawiać granice, poznawać innych, nie mam możliwości myślenia co powiem, za to czuwam nad sprawnym przebiegiem mityngu. Uczę się też odpowiedzialności, być o czasie i w ogóle być. Wtedy ludzie mogą na mnie polegać. Jest jeszcze wiele innych ciekawych służb. Kolejną sugestią było skupianie się na tym co mnie łączy z innymi a nie dzieli. Bo zawsze znajdę różnicę, chociażby to, że wszyscy się różnimy, każdy jest na swój sposób wyjątkowy. To dobrze działa na mój pesymizm, na sposób myślenia, który prowadzi mnie do izolacji poprzez doszukiwanie się różnic. To mnie odpycha od ludzi, a służba zbliża. Jest literatura, która jest przedłużeniem doświadczeń zaczerpniętych z mityngu. W domowym zaciszu mogę się zagłębić w mądrość doświadczeń innych uzależnionych. Zacząłem się modlić. Od małego byłem katolikiem, ale to była wiara nauczona, wymuszona, nie taka, którą ja chciałem mieć, a to wielka różnica. Wierzyłem w Boga, ale jaki On był? Nie potrafiłem opisać. Przychodziłem do kościoła, bo musiałem, ale jak rodzice nie patrzyli wychodziłem tylnymi drzwiami. Zacząłem się modlić. Zacząłem medytować – czytam refleksję. Poznałem Zloty, na które jeżdżę, jeden też współorganizowałem. Zloty to świetny czas, żeby spędzić ze sobą czas nie tylko na mityngach, ale też i poza nimi. W NA poznałem prawdziwych przyjaciół, z którymi chodzę do kina, na jedzenie, po górach, żartujemy sobie, jeździmy na Zloty, bawimy się w sylwestra. Dowiedziałem się, że mam nie chodzić w miejsca, w których piją lub zażywają, żeby nie kusić losu. I wiele innych. Chcę jeszcze na koniec napisać o Programie Dwunastu Kroków NA. Jest do tego Przewodnik do pracy nad Krokami zawierający pytania, na które się odpowiada. Sugerowane jest, aby robić to ze Sponsorem (nie bierze pieniędzy), czyli osobą, która jest dalej na Programie, napisała, ma doświadczenie i może się nim podzielić. Można ją różnie nazywać, np. przewodnikiem duchowym. Podzielę się z Wami moimi najróżniejszymi przemyśleniami, nowymi postawami, które uważam za najcenniejsze, w tym większość, którą zauważyłem dzięki pracy na Programie.

Na początku pisałem o tym, że za narkotykami kryje się coś więcej. To prawda, to ja się uzależniłem, nie mój brat. Problem nie leży w substancji i nigdy nie leżał. Gdyby tak było, wszyscy byliby uzależnieni, a tak nie jest. Moje powody już znacie, może z czasem sam się dowiem kolejnych. Wybrałem narkotyki, bo akurat mi podpasowały, nigdy nie lubiłem alkoholu, był jakiś taki gorzki. Za to bania po dragach wjeżdżała od razu i prawie bez goryczy. Dzisiaj wiem, że problem jest w moim podejściu do substancji, dokładniej, że uciekam od życia, że nie umiem żyć tak jak inni i szukam ulgi. Jedni są alkoholikami, drudzy narkomanami, jeszcze inni hazardzistami, ktoś może być uzależniony od jedzenia. Jest wiele uzależnień. Behawioralne (czyli od zachowania), np. od komputera, od zakupów, od muzyki, fantazjowanie, pornografia – do wyboru do koloru, wszystko jest na jedno kopyto, różnią się poziomem destrukcji. Gdyby woda dawała kopa, to z pewnością nadużywałbym wody. Dlatego nie oceniam ludzi uzależnionych, prawdopodobnie mieli tak samo jak ja ciężko. Dlatego przedstawiam się jako osoba uzależniona, nie jako narkoman, bo mam skłonności uzależnieniowe. Nie oznacza to, że byłem, jak kiedyś myślałem, skazany na narkotyki – no nie. Nikt mnie nie zmuszał, nikt nie stał nade mną z bronią i mówił: „Michał masz ćpać, albo kula w łeb i łyżka w dupę”. To ja sam zdecydowałem, że biorę narkotyki i to ja ponoszę za to odpowiedzialność. A to, że jestem chory na chorobę uzależnienia daje mi wyrozumiałość, łagodność dla samego siebie. Nie od razu się uzależniłem i nie od razu będę uzdrowiony, w końcu „nie od razu Rzym zbudowano”. Nie muszę zaprzeczać samemu sobie, a dzięki temu mam unikatową okazję pójść dalej, bo nie zmienię tego, czego nie uważam za problem. Nie zaprzeczam i nie zrzucam odpowiedzialności za moją chorobę mówiąc, że tak miało być, i to, że kradłem nie moja wina. To jest świetne! Zobaczyłem, że Krok Pierwszy daje gwarancję na zachowanie abstynencji. Dzięki niemu nie wracam do zażywania, ale pod warunkiem, że zrobię go uczciwie. Co to znaczy zrobić Krok Pierwszy? W moim przypadku jest to zmiana postaw i zachowań, tj. nie chodzę w miejsca, gdzie zażywają, nie kontaktuję się z takimi osobami. Chodzę na mityngi, rozmawiam z drugim zdrowiejącym uzależnionym, piszę Program, biorę służby i cała masa innych rzeczy. Przychodząc na mityngi zdrowieję poprzez słuchanie innych, ale też dzielenie się jak sobie poradziłem w danej sytuacji. Zauważyłem, że najbardziej wartościowe jest działanie, które robię w ciszy, kiedy nikomu o tym nie mówię. Nie mówię tu o przypadkach, gdy ktoś mnie pyta, wtedy odpowiadam, niegrzecznym jest ignorowanie, ale w ciszy w sensie, kiedy nie mówię wszystkim dookoła co zrobiłem, kiedy nie robię tego na siłę/na pokaz. Przypominam sobie moment – piątek wieczór, jestem po pracy zdalnej, oglądam Interstellar i jem smaczny posiłek, a za oknem mróz i deszcz. Dzwoni do mnie przyjaciel i pyta: „Michał, jedziesz ze mną na warsztaty? Mówiłeś, że tak”. I staję przed dylematem – czy rzeczywiście mi zależy na sobie, tym samym robię co do mnie należy i jadę na warsztaty krokowe, czy tylko mówię na mitach, że zdrowieję, a rzeczywistość jest inna. Zostawiłem jedzenie, wsiadłem w autobus 2 godziny stojąc w korkach przez Warszawę do Marek, a stamtąd samochodem z przyjacielem jeszcze godzinę dalej. Wróciliśmy o północy, ale było warto. Tak dzisiaj widzę swój Krok Pierwszy. Robię rzeczy, które do mnie jako osoby uzależnionej należą. I to też nie oznacza, że mam wszystko rzucić i nic innego się w życiu nie liczy tylko NA, NA, NA i jeszcze raz NA. Życie nie składa się tylko z NA czy AA. To coś więcej, nie po to mój Bóg dał mi rodzinę, żebym ją zaniedbywał, hobby, żebym się w nim nie realizował, pracę, żebym do niej nie chodził itp., itd. Po to piszę Program, żeby wiedzieć, że gdy przychodzi czas z bliskimi to jest czas z bliskimi, nie mityngu. Mityngi mogą być formą ucieczki, jeśli czuję, że w danym momencie potrzebuję być gdzie indziej. Tak czy inaczej wtedy był czas warsztatów. Jak rozróżniam, kiedy jest na coś czas? Prostą modlitwą o pogodę ducha – „…i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”. Choroba, którą mam jest chorobą emocji, duszy, wielu „rzeczy”, niestety też zapomnienia. Bardzo łatwo zapomnieć mi skąd przychodzę, kim jestem. Nie chodzi mi o to, żebym się teraz nad sobą użalał i twierdził nic mi się nie należy, bo jestem uzależniony, nie. Chodzi mi o to, żebym pamiętam co mam robić, co jest dla mnie absolutnie najważniejsze. Chodzi mi o niesienie posłania. Wiecie, w 2015 roku dostałem tę szansę, te rozwiązanie problemu na moją chorobę uzależnienia, ale inni? Przecież ile jest jeszcze ludzi, którzy umierają (!) z powodu tej choroby. Przykre jest, że nie chcą sobie pomóc, ale niosę posłanie, nie uzależnionego. Jednak co bardziej mnie zasmuca, to fakt, że ludzie niewiedzą, że da się inaczej. Gdyby wbić cyrkiel w miejsce, gdzie mieszkam i zatoczyć okrąg o promieniu 5km na pewno bym znalazł taką osobę. Czasami patrzę wstecz i myślę „jakby moje życie dzisiaj wyglądało, gdybym nie przyszedł do NA?” i wiecie co? Wtedy myślę, że moim głównym priorytetem jest powiedzenie innym, że można inaczej. Nikt mi nie mówił, że będę miał drogę usłaną różami, ale bez chwili zawahania stwierdzam, warto. Dzisiaj jeżdżę do ośrodków terapii uzależnień, do WUMu (Warszawski Uniwersytet Medyczny), jeżdżę na warsztaty krokowe z zaprzyjaźnionej wspólnoty AA, chodziłem do więzień. Chcę wspomnieć jeszcze o darze desperacji. To właśnie konsekwencje spowodowały we mnie pragnienie zmiany. Nie mówię, że są konieczne, kto by się cieszył z piekła uzależnienia, w końcu można uczyć się na cudzych błędach, ale jeśli już się stało, to mogę wyciągnąć lekcję. Po Kroku Pierwszym przyszedł czas na fantastyczny Krok Drugi, który jest „Krokiem nadziei”. Wiedziałem, że samemu sobie nie dam rady, ale potrzebowałem czegoś większego ode mnie. Na początku wziąłem to na „chłopski rozum” – grupa ludzi na mityngu, nie brali, czyli mieli coś, czego ja nie miałem. Zrobiłem to samo co oni, myśląc, że może i u mnie zadziała, chociaż z początku im zazdrościłem uśmiechów na twarzy. W Kroku Drugim rozwinąłem pojęcie swojej Siły Wyższej. Jestem zdumiony, bo tu się wszyscy spotykamy – agnostyk, ateista, wierzący. Każdy ma prawo do własnej koncepcji Siły Wyżej, nikt nikomu niczego nie narzuca „…jakkolwiek Go pojmuję”. Usłyszałem sugestię, że dobrze, jeśli uwierzę w Siłę Wyższą, która będzie miłująca i chce dla mnie jak najlepiej. Tak mam do dzisiaj – to mój najlepszy Przyjaciel, do którego zawsze mogę się zwrócić i będę wysłuchany. Nigdy nie czułem się opuszczony. Moja Siła Wyższa to też mój Bóg. Krok Drugi przywraca mi zdrowy rozsądek. Niesamowite co? W końcu nieraz zachowywałem się jak szaleniec. Już w XX wieku Einstein powiedział: „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”. Brałem narkotyki, i myślałem, że tym razem będzie inaczej, że skończę szybciej, że tylko jedna kreska, albo następnego dnia na pewno wstanę do pracy. Można mnie porównać do osoby przechodzącej przez ulicę, która przy pierwszej próbie jest potrącona przez samochód i traci rękę, następnie z nową nadzieją traci drugą rękę potem nogę. Czy taką osobę można nazwać szaleńcem? Właśnie taki byłem. Krok Drugi przywraca mi poczytalność i zdrowy osąd sytuacji, że moje poprzednie pomysły to lipa i potrzebuję czegoś innego. Przywracana jest mi równowaga emocjonalna, nie reaguję już skrajnie. Jest dla mnie coś więcej niż wściekłość-euforia. Poznałem inne uczucia. Krok Trzeci jest zwieńczeniem pierwszy trzech Kroków, które dzisiaj rozumiem: ja nie mogę, On może, ja Mu się powierzę. Mój plan na siebie nie wypalił, miałem wiele świetnych wizji od kulturysty przez naukowca, robiącego biznesy z Elonem Muskiem po prezydenturę RP. Skończyłem jako narkoman (heh). Dzisiaj oczywistym jest dla mnie, że jeśli nie daję rady, a w Kroku Drugim odnalazłem Kogoś kto potrafi, to zrobię według Jego planu. Mój Krok Trzeci w praktyce wygląda tak, że modlę się o poznanie Jego woli wobec mnie oraz o siłę do Jej spełnienia. Wcześniej prosiłem, wręcz żądałem „daj mi wygrać w totka”, „daj mi tę dziewczynę”, ciągle było daj i daj. Nie wiem, czy wiecie, ale ludzie wygrywający w totka statystycznie w większości bankrutują lub zostają dłużnikami, bo nie radzą sobie z nową sytuacją finansową. To jak ja miałbym to udźwignąć będąc do tego jeszcze z problemem uzależnienia? Nowa dziewczyna? Tylko czekać aż będę ją krzywdził, bo byłem chodzącą wadą charakteru. Nie dostałem pewnych rzeczy, bo mnie to uchroniło przede mną samym. I dzisiaj chyba to rozumiem. Zrozumiałem to grając na PC w drużynie, która była na mnie zła, że mam gorszy wynik, a specjalnie tak grałem, żeby w efekcie końcowym drużyna wyszła na tym lepiej. Krzyczeli i wyzywali mnie. I tak właśnie wyglądała kiedyś moja relacja z moim Bogiem – nie dość, że Go nie rozumiałem, to jeszcze Go obrażałem, a dostawałem tylko to, co najlepsze. Dlatego dzisiaj modlę się inaczej – najpierw same słowa, potem za nimi poszły intencje, że naprawdę chcę tak jak On chce. Czasami się boję tak modlić, bo wiem, że może być nieprzyjemnie, ale wiem też, że to jest dla mnie dobre. Wiara bez uczynków w Kroku Trzecim jest martwa. Zrozumiałem, że sama modlitwa nie wystarczy, muszą też być czyny. Jeśli mówię, że ufam Bogu, a wysyłam tylko 1 CV w procesie szukania pracy to jakie to zaufanie Bogu? Prędzej Krok Pierwszy – zaprzeczenie i ucieczka przed swoim lenistwem, wtedy bardzo wygodnie „wytrzeć sobie twarz o Pana Boga”. Robię tak jakby wszystko zależało ode mnie, a ufam tak jakby wszystko zależało od Boga. Czasami modlę się o poznanie Jego Woli nawet jeśli ją znam, wtedy pokazuje zaufanie wobec swojego Boga, to jest jedna z mądrości mojego Sponsora (ale tylko czasami, dalej wielu rzeczy nie mam). Dlaczego dalej Piszę Program, skoro postawiłem Kroki 1-3, które są kluczowe w moim zdrowieniu? Dlaczego wszedłem na Krok Czwarty? Jestem jak taki farmer, nad polem którego przeszła burza dokonując zniszczeń. Po burzy żona krzyczy na farmera, który karci ją mówiąc: „czego się drzesz, nie widzisz, że burzy już nie ma?”. Jestem jak ten farmer, który nie widzi zniszczeń po destrukcji uzależnienia. To, że przestałem zażywać to jedno, ale cały ten syf został ze mną. Wyłamany płot to moja nieumiejętność budowania relacji, wybite szyby to moje wycofanie lęki i wstyd, który noszę w sobie, a zniszczony dach, to np. moja samowola. Kroki Czwarty, Piąty, Szósty były bardzo ciężkie dla mnie. Krok Czwarty zajął mi 3 lata i 9 miesięcy pisząc łącznie 741 stron A4. Tu się dowiaduje o sobie wielu rzeczy, dlaczego tak się zachowywałem, czego się boję, wstydzę, przyglądam się moim relacjom, przede wszystkim moim wadom, następnie pracuję nad tym. Mam mniej uraz do ludzi, mniej wstydu, mniej lęku, więcej się śmieję i inni chętnie ze mną przebywają. Życie staje się przyjemniejsze. Kroki te dały mi większy wgląd w siebie, co przekłada się w życiu codziennym – potrafię przyznać się do błędu, nie popełniać ich, przeprosić, nie unosić się urażoną dumą. Tutaj spojrzałem na ludzi w inny sposób – też mogą mieć gorszy dzień i to wcale nie oznacza, że ja im podpadłem. Jeśli ktoś ma gorszy dzień w pracy, mogę go wysłuchać, zrobić coś dla niego. Myślę, jak może się czuć drugi. Duża zmiana, wcześniej myślałem raczej o sobie. Przestałem obrażać się na pewne rzeczy, że „życie jest ciężkie” zamiast tego biorę pokornie akceptuje los i dalej robię swoje. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz użalałem się nad sobą, chyba 2 lata temu, a wcześniej cały czas. Odkryłem, że moje wady też służą czemuś, chronią mnie i to ja sam nie chcę ich oddać (!). To było zdumiewające odkrycie i trochę przerażające, np. perfekcjonizm – daje mi poczucie wartości siebie, że coś robię idealnie podczas gdy boję się go puścić, bo wtedy ściana wstydu, no jak to robię coś nieidealnie? Co z moją wartością, którą opieram na tej wadzie? Wobec moich wad jestem tak samo bezsilny jak wobec uzależnienia. Nie oznacza to, że nic nie mogę zrobić, ba, nawet potrzebuję, ale to nie ja decyduję, kiedy i w jakim stopniu zostaną mi zabrane moje wady. To już Jego decyzja. Tyle ode mnie o Programie, podzielę się jeszcze paroma innymi odkryciami.

Dostałem narzędzia, z których mogę skorzystać. Jeśli chcę być kulturystą, proszę bardzo – sztanga leży. Naukowcem? Nie ma problemu – książki są, dostęp do wiedzy w XXI wieku jest nieopisany. A jeśli chcę zdrowieć to mityngi na mnie czekają. Bardzo ważne jest dać sobie szansę. Na początku na swoim pierwszym mityngu, jeśli nie wypali, tracę 2h, ale mogę wygrać życie. „Nie obawiam się tego, że spróbuję i mi nie wyjdzie, obawiam się tego, że mi nie wyjdzie spróbować” ~ Greg Plitt. Na pierwszym mityngu nie usłyszę wszystkiego, dlatego warto, żebym pochodził więcej. Zasadę otwartego umysłu stosuję w każdej dziedzinie mojego życia. „Spróbuj!” mówię do siebie, czy to idąc do nowej pracy, dalej się kształcąc, podejmując się nowego hobby, robiąc sugestie sponsorskie. Jak nie wyjdzie dużo nie tracę, na pewno więcej stracę nie próbując. Pisałem o LGBT. Tak, poszedłem i służyłem osobom LGBT, bo miałem z nimi problem, ciężko było. Ale zobaczyłem w nich ludzi, i uważam, że nikt nie ma prawa oceniać drugiego. Zachowania czy oceny w szkole to co innego, ale człowieka nie wolno. Może nie jesteśmy jakimiś przyjaciółmi, ale gdy ktoś ich obraża dla samego obrażania, bronię ich. Nie muszę wszystkich lubić i wszyscy nie muszą lubić mnie. To też jest bardzo uwalniające, bo nie muszę dłużej żyć w napięciu i lęku na myśl czy będę wystarczający dla innych. Każdy ma swój charakter i to naturalne, że do jednych mnie bardziej ciągnie a do innych mniej. Ważne, żebyśmy się szanowali. Wzajemny szacunek podstawą relacji. Każdy ma prawo wyrażać swoją opinię i jest wolność opinii, dopóki swoją opinią nie zabiera wolności innym. Wspólnota nie jest idealna, mój Bóg tak. „Dać czas czasowi, do czasu” – nie wszystko dzieje się od razu, na pewne rzeczy potrzeba czasu, co nie oznacza, że mogę traktować to jako wymówkę i nic nie robić twierdząc, że mam czas. Mogę, ale nie warto, każdy ma swój czas na Ziemi, który jest cenny, bo to jedyne aktywo, którego nie można powiększyć. Im we mnie więcej lęku, tym jestem dalej od mojego Boga. Skro ufam Mu, że ma dla mnie wszystko to, co najlepsze, czego więc się lękam? Czym jest dla mnie duchowość? Ktoś to wszystko stworzył, cały ten świat i kosmos – Energia, Wyższy Byt, jakkolwiek Go nie nazwę. Niech będzie Stwórca, od słowa stworzył. Kiedyś deptałem pająki, teraz myślę sobie – to też stworzenie Stwórcy tak samo jak ja, mój mniejszy brat. Dlaczego go zabijam, a gdyby rolę się odwróciły? Dalej się boję pająków, jak pewnie większość, ale mogę złapać go w chusteczkę czy na kartkę A4 i wynieść za okno. Ciekawy przykład, ale tym jest właśnie dla mnie duchowość. Zasadami duchowymi, których nie widzę (nie widzę pokory), ale widzę efekty pokory. Niewidzialny świat, który istnieje naprawdę. Dzięki tym zasadom zmieniam się. Teraz patrzę na te same rzeczy w inny sposób, mam nadzieję, że oczami miłości. Dłużej nie zabijam niepotrzebnie. Jest różnica między pychą a pewnością siebie. Pycha jest tak naprawdę brakiem pewności siebie i próbą poniżenia drugiego, żeby samemu zyskać na wartości. Nie podzielę się tym, czego sam jeszcze nie mam. Fizycznie nie dam 5 zł jak nie mam, ale tak samo duchowo, nie pokażę swoim życiem co to pokora, co to współczucie i wybaczenie i nie zachęcę innych do tej samej drogi, jeśli samemu wpierw tego nie mam. Też potrzebuję zadbać o siebie nie tylko, żeby się tym dzielić. Potrzebuję dbać i doceniać siebie. Jak napiszę Krok, zaliczę semestr, zrobię dobrą służbę, cokolwiek – dobrze się nagradzać, np. masażem, dobrym jedzeniem, wyjazdem. Dla mnie jest to świetne, bo nie dość, że robię dobrą robotę to jeszcze cieszę się, czuję, że mi się należało, że się doceniam i dobrze traktuje. Słyszałem, że bez uczciwości nie ma trzeźwości. Zgoda. Też bez radości nie ma trzeźwości. Modlitwa za osoby, do których czuje się urazę pomaga. Potwierdzam, też mi pomogło. Ostatnio usłyszałem, że warto jeszcze takim osobom podziękować, myślę „jak to?” bo pokazują mi miejsce, gdzie jeszcze muszę nad sobą popracować dając szansę na zmianę. Poznałem swojego Boga, ale jeśli kiedyś Wam powiem, że poznałem Go w pełni, to wiedźcie, że kłamię. Nie pytajcie mnie też o zmianę. Zapytajcie moich bliskich, oni są ze mną, kiedy mam gorsze dni. Jeżeli chcecie wiedzieć, czy zdrowieje sprawdźcie to pytając ich, wtedy wychodzi na jaw czy stosuję zasady duchowe, czy tylko mówię, że je stosuję. Zrozumiałem, żeby pracę nie traktować jako nieprzyjemności, jeśli nie chce, żeby w pracy nieprzyjemność mnie spotkała. Nie zamykam się tylko na Wspólnotę NA. Jest wiele dróg i każdy ma swoją. NA to mój drugi dom, ale korzystam z innych źródeł duchowych – AA, Msze Św., natura, medytacja, modlitwa. Uczę się też stawiać granice. To jest ciężkie, bardzo ciężkie. Miałem rozmowę z osobą, którą prosiłem o pomoc. W pewnym momencie podniosła głos mówiąc, że uniknę takich sytuacji, jeśli będę na bieżąco działał. I to jest trudne, po pierwsze boję się zapytać, muszę przebić się przed lęk z dzieciństwa przez myśl, że więcej stracę pytając, potem nie pozwolić sobie „wejść na głowę”, a na koniec wyrazić się tak, żeby nie przekroczyć czyjeś granicy, bo łatwo krzykiem odpowiedzieć krzykiem, ale czy to ma tak wyglądać, że sobie wyrzucamy nawzajem nasze wady? Łagodnie powiedziałem, że „nie po to prosiłem Cię o pomoc, żebym teraz wysłuchiwał co robię źle. Po to się pytam, żeby więcej tego nie robić. Będę wdzięczny, jeśli mi pomożesz”. I to działa. Przed poważniejszą rozmową praktykuje modlitwę, nawet jeśli ma to być tylko modlitwa o pogodę ducha. Czy to przed rozmową o pracę, przed egzaminem, przed potencjalną kłótnią, to pomaga. Zauważyłem, że podczas kłótni dobrze powiedzieć komuś komplement, docenić go. Nazwałem to „zmiękczaniem ludzi” (hah). Jak ktoś mnie denerwuję, to np. mówię: „chociaż wiem, że wiele miałeś/aś na głowie i trudno było Ci zadbać o wszystko, ale słabo, że o mnie zapomniałeś/aś”. Weszło mi w krew, że zapraszam mojego Boga do wspólnego posiłku. Modlę się przed jedzeniem. W modlitwach pytam mojego Boga czy jest coś co mogę dla Niego zrobić. Chcę być uszczęśliwiany przez Niego, a może On też chce być szczęśliwy, żebym prostym gestem mógł zrobić coś dla Niego. Program jest odpowiedzią na wiele moich pytań. Pokazuje mi czy ta praca jest dla mnie, czy ta relacja jest dla mnie, czy mam wziąć kredyt, jak mam się zachować, czy przeprosić, czy być stanowczym a może ustąpić. Praca na Programie daje mi mnóstwo odpowiedzi na pytania, które od zawsze mnie dręczyły. To jest też powodem, dlaczego piszę Program. To jest mocno intymny, indywidualny Program, który pozwala mi nie popełniać tych samych błędów, nauczyć się nowych rzeczy, żyć szczęśliwie i co najważniejsze – to naprawdę działa. Kiedyś pisałem Program, żeby pokazać się, że piszę i zwrócić na siebie uwagę, głównie dziewczyn. Wszystko zaczyna się od decyzji. Przyjaciel jak to usłyszał powiedział: „wiesz Michał, wydaje mi się, że codziennie umieramy, jak nie działamy, wtedy umieramy duchowo”. Nie chcę, żeby życie przeleciało mi przez palce. Tak właśnie się dzieje, jak codziennie umieram duchowo. Felek alkoholik, którego miałem przyjemność poznać na terapii powiedział raz: „był taki sklep, na którym było napisane dzisiaj za pieniądze, jutro za darmo. Okoliczni pijaczki ucieszyli się więc mówiąc dobrze przyjdziemy jutro. Następnego dnia prosząc o darmowy alkohol zdziwili się słysząc, że dzisiaj za pieniądze, jutro za darmo. Przyszli kolejnego dnia i znowu to samo”. Tak naprawdę nie ma jutro, bo każde jutro staje się dzisiaj. Myślę, że warto, jeśli, żyję tu i teraz, bo nie ma nic innego. Kiedyś żałowałem przeszłości, bałem się przyszłości, dzisiaj staram się żyć właśnie dzisiaj. Nie oznacza to, że nie mam planować, ba nawet potrzebuję. Jeśli nie zaplanuję następnego dnia, mogę np. nie wstać do pracy, nie pojechać na wczasy, bo nie dokonałem rezerwacji. Jednak istnieje ogromna różnica między planowaniem a życiem tu i teraz. Odkryłem, że nie są to sprzeczne rzeczy, a uzupełniające się nawzajem. „Oni nie chcą, żebym był wolny”. Widzisz? Są nieliczni ludzie, którzy chcą abym był wolny. Autentyczni ludzie. Nie próbują mnie hamować. Mają prawdziwe uczucie w sercu, że to życie jest dla wolności i radości. Ale nie wszyscy tacy są – moi znajomi, politycy, moja choroba. Nie chcą, żebym był wolny, bo to zagraża ich wyobrażeniu o mnie, ponieważ zaczynam być nieprzewidywalny. Ludzie niekomfortowo się czują z taką osobą. Nie chodzi mi o to, że zacznę strzelać do ludzi na ulicy, ale, że nie można mi dłużej wmawiać w co mam wierzyć. O tym pisał również Anthony de Mello, jeden z moich ulubionych duchownych, w swojej książce, pt. „Przebudzenie” – „gdy ktoś otwiera oczy i zaczyna rozumieć – jak można kontrolować takiego człowieka? Nie jest zagrożony ich krytyką. Jest przerażający, musimy się go pozbyć! Ukrzyżować go! Jest prawdomówny, nieustraszony, przestał być ludzki”.. Właśnie, a może stałem się ludzki? Może staję się wolnym człowiekiem. Uciekłem z ich więzienia. Wierzcie lub nie, ale widzę dużą analogię do filmu Matrix, w którym ludzie mieli uwięzione umysły. Ja byłem więźniem duszy – moje lęki mnie więziły, moje zamroczenie i brak dostrzegania dobra w innych, brak sił duchowych, to jak się przejmowałem opinią innych ludzi. Opinia innych ludzi jest ważna, byle nie przesłoniła całego mojego życia. Strach zapukał do drzwi, otworzyła odwaga, po drugiej stronie nikogo już nie było.

Czas obecny

Trochę się zmieniło, ale jednego jestem pewien – nie chcę być taki jak kiedyś, nie chcę brać narkotyków. Chcę żyć, brać z życia tego, ile ono oferuje. Miałem wszystko w nosie, dzisiaj tak nie jest. Dzisiaj mi zależy, spójrzcie na moje życie. W moim życiu sprawdzają się Trzy Obietnice Wspólnoty Anonimowych Narkomanów – przestałem brać narkotyki, nie myślę o nich i odnalazłem nową drogę życiową. Od małego myślałem, że Bóg gdzieś tam jest, ale dopiero po śmierci dowiem się, zobaczę Go czy coś takiego. Myliłem się, dzisiaj mam żywą relację z moim Bogiem. On jest, zawsze przy mnie był, jest moim najlepszym przyjacielem, mogę na niego liczyć. Nie zrezygnował ze mnie, chociaż przyznam, że ja kiedyś zrezygnowałem z Niego. Wróciłem do edukacji. Pisałem, że miałem wybitne oceny w podstawówce, potem raz nie zdałem w 2 LO i byłem 3 krotnie wyrzucany ze studiów. W zdrowieniu obroniłem pracę licencjacką, magisterską, zrobiłem studia podyplomowe. Miałem dryg do matematyki, więc to wykorzystałem kończąc wszystkie studia na tym samym kierunku, tj. Finanse i Rachunkowość. Aktualnie zaczynam pisać pracę doktorską. Jak ćpałem nie przychodziłem do prac, wyrzucali mnie, pamiętam do dziś co menadżerowie mówili o mnie za plecami, czego tutaj nie przytoczę. Odbijałem się po zawodach szukając swojego miejsca – kelner, magazynier, na słuchawce, w sklepie, tester gier komputerowych i wiele innych. Przerażała mnie wizja 8 godzin w pracy. To była dla mnie kara. W zdrowieniu poszedłem do swojej pierwszej pracy w kontrolingu finansowym. I się niesamowicie cieszę. Dałem radę, oczywiście z pomocą innych. Teraz zmieniłem pracę, ale nie wyrzucili mnie jak kiedyś, chcieli, żebym został, to ja odszedłem, potrzebowałem dalej się rozwijać. Pracuję jako analityk finansowy. W domu wykonuję swoje obowiązki sumiennie. Wiadomo, zawsze można coś poprawić, ale jestem bardziej odpowiedzialny niż byłem. Prosta segregacja śmieci, myśl, że dbam o planetę czy mycie naczyń budują we mnie wartość, że też potrafię, że robię to dla siebie i dla innych. Zostałem ojcem chrzestnym. Cudowna sprawa! Niby wykształcony, a słów mi brakuje, żeby opisać radość jaką czuję, gdy przyjeżdżam do Miłoszka i bawimy się godzinami. Wtedy jakby cały świat nie istniał tylko zabawa. Uczę się poświęcać mu czas. Co więcej mogę zaoferować jak nie swój czas? Czytanie bajek, ganianie się, zabawy, współuczestniczenie w dorastaniu dziecka. Myślę, że nie zasłużyłem na ten dar, ale jeśli go dostałem, nie będę na siłę uniżał się odmawiając, tylko z wdzięcznością przyjmuję. Ludzie mogą na mnie liczyć. Zostałem ojcem chrzestnym, prowadzę mityngi, grupy wiedzą, że przyjdę i nie nawywijam głupot, w pracy, że sumiennie wykonam swoje zadania, w domu, że nie olewam wspólnych obowiązków, że gdy coś obiecam, to dotrzymuję słowa. Słyszę, że można na mnie liczyć. Łezka w oku się kręci, bo to dalej ja Michał, ten, który był przez chwilę bezdomny, a ludzie odsuwali się ode mnie w autobusie jak śmierdzący wracałem z Warszawy do Łomianek po całej nocy zażywania narkotyków. Relacje się zmieniają. Z innymi ludźmi, z moim Bogiem, z sobą samym, z naturą. Powrót więzi rodzinnych, przyjaciele, na których mogę liczyć, Sponsor, do którego mogę zawsze zadzwonić i mnie zrozumie, nie oceni. Relacje z ludźmi po studiach, z bratem duchownym czy przyjaciółką, która jest teraz w USA. Mam Wspólnotę, a Wspólnota to ludzie, nie jestem sam. Coraz bardziej doceniam czas sam ze sobą. Z moim Bogiem zaczynam zauważać wiele rzeczy, dziękować za coś, za co kiedyś bym nie pomyślał, że mogę podziękować. Jest zmiana, czuję ją. Słyszałem, że się zmieniłem, ale przede mną jeszcze dużo pracy. Wierzcie mi na słowo. Nie oznacza to, że nie mam się cieszyć tym co jest, w końcu podróż jest nagrodą, nie cel. Zacząłem jeździć na rowerze spędzając czas z naturą lub w towarzystwie innych. Moim odkryciem w 2022 roku są koncerty, na które dałem namówić się bratu. Jestem mu za to wdzięczny, nie wiedziałem, że omijało mnie tyle fajnych rzeczy. Mogę wrócić do domu o 2 w nocy i nie mam głodów, nie myślę o narkotykach, co miałem na początku drogi. Wiem, że raz na jakiś czas mogę wrócić w nocy, ważne, żebym nie kusił losu i nie robił tak codziennie. Nie reaguję już jak kiedyś tak emocjonalnie na te same rzeczy. Dojrzewam emocjonalnie, w końcu choroba uzależnienia zatrzymała mój proces dojrzewania, więc miałem braki. Odnalazłem swoje zainteresowania na nowo albo poprawniej po raz pierwszy dowiedziałem się do czego mnie ciągnie. Uwielbiam taniec. Może wrócę do kulturystyki, którą porzuciłem. Chce mi się żyć. Nie zawsze, ale mam coraz więcej dni takich, jak byłem dzieckiem, że szedłem spać i z radością czekałem na następny dzień. Kiedyś życie było jak za karę.

Wszystkiego i tak nie napiszę, całych 30 lat w jednej historii osobistej. Na koniec podzielę się z Wami tym, co jest u mnie na początku. Lęk. To lęk przed śmiercią zatrzymał mnie przed przedawkowaniem i spowodował, że poszedłem po pomoc. Prawda jest taka, że nikt nie wie co jest po drugiej stronie. Może nie ma nic, zgoda, a może coś jest. Najbardziej boję się odejść z myślą, że mogłem lepiej przeżyć swoje życie. Nie boję się tego, że czegoś nie zrobiłem, bo nie mogłem, ale żalu, że mogłem i miałem wszystkie ku temu środki, ale sam zdecydowałem, że tego nie zrobię. Tego się boję najbardziej.

Największe kłamstwo to to, że uzależniony musi umrzeć na chorobę uzależnienia – nie musi, i daję na to świadectwo.

Pełen wdzięczności Michał T., czysty 5,5 roku. 🍀

NA, dlaczego wciąż tu przychodzę, jestem?

Cześć, mam na imię Marcin, jestem uzależniony. Chciałbym się podzielić z wami doświadczeniem na temat: „Dlaczego wciąż tu przychodzę, jestem?

Do Wspólnoty trafiłem około 17 lat temu, kiedy zaleceniem terapeutów po skończonym ośrodku długoterminowym miałem znaleźć sobie grupę wsparcia. Jednak mój pierwszy miting nie należał do tych, które oczarowały mnie od „pierwszego wejrzenia”. Może zabrakło mi gotowości, a może forma tego mitingu nie odpowiadała mi na tamtą chwilę.

Kiedy postanowiłem nie wracać wtedy na miting, podjąłem decyzję o wzięciu odpowiedzialności za swoją chorobę i swoje zdrowie – nie łącząc się ze Wspólnotą NA. Od tamtej pory po upływie około trzech i pół może czterech lat, kiedy każdego dnia, tygodnia i miesiąca odsuwałam się od zasad, których miałem się trzymać doprowadziłem do nawrotu choroby i zażywania. Powrót był brutalną lekcją rzeczywistości, zero komfortu, zero fanu. Absolutny brak tego za czym tęskniłem wracając myślami do używek. Za to było cierpienie, rozczarowanie, wstyd i poczucie winy. Codziennie większe i nieustępliwe. Usłyszałem kiedyś, że „myślenie o powrocie do zażywania” jest o wiele lepszą pozycją niż „ćpanie i myślenie o zaprzestaniu”. Doświadczyłem nie polecam.

Nadszedł w końcu taki czas, w którym byłem postawiony pod ścianą i na tyle zdesperowany, że zdecydowałem po raz kolejny poszukać pomocy i spróbować zmienić swoje autodestrukcyjne życie. Trafiłem wtedy po raz drugi do Anonimowych Narkomanów, gdzie pomimo lęku i braku wiary zadziało się coś, co pamiętam do dzisiaj. Zostałem przyjęty w sposób empatyczny, życzliwy, gościnny, to mnie zatrzymało. Zacząłem wracać na kolejne spotkania NA. Od tamtej pory minęło prawie 11 lat jak jestem nieoderwanie połączony bardzo silną więzią ze Wspólnotą, a zwłaszcza moją grupą domową. Jest to dla mnie miejsce, w którym pierwszy raz w życiu w tak mocny sposób poczułem się bezpieczny, akceptowalny, potrzebny i mile widziany. Poczułem, że jest to moje miejsce. Przez te wszystkie lata w procesie zdrowienia pracując na programie Dwunastu Kroków NA, działając w służbach bezinteresownie na rzecz innych uzależnionych, Sponsorując, będąc Sponsorowanym, rozwinąłem bardzo wiele cennych umiejętności społecznych oraz wartościowych relacji z ludźmi. Ci ludzie dzisiaj są moimi przyjaciółmi.

Dzisiaj dla mnie miting nie jest tylko i wyłącznie narzędziem zdrowienia. Jest też okazją do spotkania się ze znajomymi, nie tylko w moim mieście, ale w wielu miejscach w Polsce. Oczywiście nie jest to forma towarzyska w moim wydaniu, ale najnormalniej w świecie czy to martwiąc się, czy mając chęć zobaczenia wielu z nich wiem, gdzie mogę ich spotkać. Wiem, gdzie mogę zatrzymać myśli. Gdzie mogę powiedzieć prawdę o sobie. Gdzie mogę usłyszeć odpowiedzi na pytania, których sam sobie nie chcę zadać. Gdzie poczuje się bezpiecznie. Gdzie będę szanowany. Gdzie mogę pościągać wszystkie swoje maski. Czy to miting, czy NA w jakiejkolwiek formie jest dla mnie ciągle sferą, w której mogę realizować się jako człowiek, który ma prawo do popełniania błędów i nie zostanie za to ukarany, oceniony, czy napiętnowany. Rozwijam swoje mocne strony i zauważam, gdzie jest jeszcze coś do poprawy, cały czas się uczę.

W naszym Programie dochodzimy pod koniec do Kroku Dwunastego, który zobowiązuje nas w pewien sposób do niesienia posłania innym uzależnionym, którzy wciąż cierpią. Nie czuję się zobowiązany jest to dla mnie czysta przyjemność. Naprawdę z wielką pokorą staram się dzielić swoim doświadczeniem, gdyż wiem jak dużo dostałem we Wspólnocie. Nie wchodząc w szczegóły, wiem, że każda terapia się kiedyś kończy, a moja choroba się nie zatrzymuje. Więc wracając na mitingi pomimo upływających lat, robię to dla siebie, ale robię to też dla innych. Nie bez powodu w wielu miejscach w naszej literaturze jest napisane, że możemy zachować to, co mamy jedynie poprzez dzielenie się tym z innymi. Słyszałem też wielokrotnie od oldtimerów, którzy byli dla mnie swego rodzaju przykładem „przynieś tyłek – głowa sama przyjdzie”. Wielokrotnie przewijały się też wypowiedziach ludzi, których spotykam, że Wspólnota jest dla nich drugą rodziną. Bardzo mocno się z tym identyfikuję. Relacje, które się zawiązały i o które staram się dbać, podtrzymują mnie bardzo często na duchu, pomagając mi przetrwać życie takim jaki jest. A bywa różnie. Czasami to seria sukcesów, a często pasmo porażek (chociaż wolę nazywać to doświadczeniami). Znajomości i umiejętności zbudowane na zasadach duchowych w oparciu bardzo często o Tradycje NA są po prostu elementem mojego życia.

Bywały okresy w moim powrocie do zdrowia, kiedy nie było lekko,  kiedy najnormalniej w świecie odsuwałem się w jakiś sposób i z jakiś powodów od Wspólnoty. Jednak nie jest to w moim przypadku (poza pierwszym razem) na tyle długo, żeby mi to zagrażało, ponieważ mam już to doświadczenie, że Wspólnota beze mnie sobie poradzi, ale ja bez ludzi, służb, Programu i mityngów mogę już sobie nie poradzić. Bardzo często pod koniec mitingu można usłyszeć słowa: „Wracajcie to działa”, albo „To działa, kiedy my działamy”.

Do działania potrzebna jest obecność, dlatego jestem, wracam.

Pogody ducha, wracajcie i działajcie TO DZIAŁA.

Pozdrawiam Marcin, zdrowiejący uzależniony.

Zdrowienie free

Ostatnio dość często trafiam na rozmowy zdrowiejących osób uzależnionych w temacie „alkoholi 0%„, CBD, microdosingu, itd. Słyszę liczne pytania czy korzystanie z nich jest łamaniem abstynencji. Nie omieszkam podzielić się swoim doświadczeniem w tym temacie, bo osobiście mam doświadczenie kiedy swoją pierwszą abstynencję łamałem sięgając właśnie po „piwo 0%”. Temat jest myślę zdecydowanie głębszy i nie chodzi tu o wyłącznie dylemat pokroju „brać czy nie brać” albo „wolno czy nie wolno”. Wyczuwam ogromną potrzebę wśród niektórych osób chcących uzyskać zewnętrzną aprobatę bądź przyzwolenie do decydowania o samych sobie i odnośnie do swoich wyborów. Fakt, że mogę sam za siebie dokonywać wyborów, powiedzieć tak lub nie, definiuję jako pojęcie wolności. Cieszę się niezmiernie, że Wspólnota Anonimowych Narkomanów poprzez wysiedziane niezliczone ilości godzin na mitingach nauczyła mnie mówić i pisać o sobie choć ojciec toksykologii Paracelsus rzekł przecież: „Cóż jest trucizną? Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że dana substancja jest trucizną” łac. Omnia sunt venena, nihil est sine veneno. Sola dosis facit venenum. Wszak to nie pierwsza moja inicjacja z substancjami psychoaktywnymi sprawiła, że stałem się osobą uzależnioną, tylko fakt, że z czasem zacząłem je brać „rytualnie” i regularnie w celu regulowania napięcia, uczuć, doznawania przyjemności i wielu innych. Stan pod wpływem zaczął być dla mnie normą, a brak substancji w organizmie odchorowywałem.

Napój 0% to mleko, woda czy śmietana? Coś tam widnieje w nazwie zamiast „napój” przeważnie chodzi o piwo 0%, które przy otwarciu pachnie charakterystycznie ba! nawet tą substancją, z grupy tych które wymieniłem jako drugą na początku wpisu. Piwo zero osobiście traktuję jako alkohol niskoprocentowy nie tylko dlatego, że w świetle polskiego prawa za takie „napoje” uznano te, które mogą zawierać zawartość alkoholu do 0,5%, ale przede wszystkim, że nauczyłem się nie dzielić narkotyków na miękkie i twarde. Wspólnota Anonimowych Narkomanów naucza mnie również traktować alkohol jako narkotyk. Wiem jak na moją głowę i układ dopaminergiczny działa „rytuał” picia takiego narkotyku niskoprocentowego, ale również jak wpływało na mnie na początku, kiedy piłem np. jakąś yerba mate w szklanej butelce (do tego np. w zielonej). O matko, byłem pełen lęku, że mnie ktoś zobaczy i powie, że widział mnie pijącego piwo! Pamiętam też jak pojechaliśmy do ośrodka terapii uzależnień z posłaniem NA w ramach komitetu H&I i przyjaciółka miała wodę bądź jakąś właśnie herbatę w takiej szklanej zielonej butelce. Otrzymaliśmy informację zwrotną później od terapeuty, że cały ośrodek jest „zgłodowany” bo ktoś od nas przyjechał z piwem i je pił. Sam również nie pozostaję obojętny wobec wyzwalaczy i gdybym zobaczył, jak ktoś wciąga białą kreskę raczej nie traktowałbym tego, że ta osoba wciąga cukier puder choć mógłby to być faktycznie cukier puder. Mam też takie doświadczenie, że kolega z mitingu poczęstował mnie białą tabaką. Wciągnąłem z ciekawości (bo przecież tego w życiu nie próbowałem i poszerzę swoje horyzonty!), przez tydzień chodziłem do tyłu myśląc, że złamałem abstynencję i w lęku, że to nie mogła być tabaka. Tak właśnie działa mój uzależniony, nałogowy mózg. Miałem też krótki epizod później z tabaką, którą odstawiłem, bo zwyczajnie czułem się zasmarkany jak kiedyś w czynnym uzależnieniu. Dodatkowo kryłem się z jej wciąganiem, co też odpaliło schemat „rytuałów” z czynnego uzależnienia. Kiedy swoją wspomnianą pierwszą abstynencję łamałem (podkreślam słowo łamałem a nie złamałem) pijąc „piwo 0%” to podświadomie dążyłem do tego, że może po dziesiątym poczuję jednak ten szum w głowie. Fakt był taki, że wraz ze znajomym wykupiłem cały dostępny asortyment i za ciosem poszedłem i kupiłem już 2% piwo. Z perspektywy czasu myślę, że to musiał być żałosny widok przychodząc kilka razy i stojąc w kolejce sklepu alkoholowego i wykupując asortyment. Dziś uznaję swoją bezsilność i staram się nie igrać z ogniem. Odrzucam presje społeczne co do tego, że w towarzystwie osób spożywających symbolicznie alkohol żebym nie czuł się „gorszym” sięgając po takie protezy alkoholu. Odrzucam tą myśl na starcie, bo wiem, że moja choroba uzależnienia definiuję się tym, że zaczynam szukać argumentów, które przekonają mnie do jakiś odstępstw. Doskonalę zdaję sobie sprawę z tego, że taką praktyką mógłbym budować sobie fałszywy obraz picia kontrolowanego i boję się zwyczajnie bazując na autopsji. Mam też doświadczenie z początku swojej abstynencji, gdzie doraźnie miałem przepisaną hydroksyzynę, zapewne domyślacie się jak wyglądało u mnie doraźne jej zażywanie. Wykorzystywałem ją, żeby lepiej spać i nie próbowałem nawet zasypiać bez niej czekając na moment żeby wziąć ją doraźnie. Kiedy już miałem kilka lat zdrowienia i była dziewczyna zostawiła u mnie xanax, który przyjmowała doraźnie to bardzo szybko „ukręciłem łeb” moim pojawiającym się myślą, że ciekawe jak to działa. Kiedy pojawiła się ta myśl wiedziałem co zrobić bazując na swoich doświadczeniach i błędach – wyrzuciłem go do śmieci, które wyniosłem od razu do kontenera. Z biegiem czasu na naszym rynku zrobił się boom na CBD, medyczny susz i inne takie ciekawe furtki dla mnie jako osoby uzależnionej. Bardzo dużo zacząłem zagłębiać się w tym temacie i podświadomie generowałem sobie wewnętrzną zgodę do „igrania z ogniem”. Myślę, że gdyby nie praca na Programie Dwunastu Kroków i poznanie potężnego narzędzia jakim jest gruntowny i odważny obrachunek moralny to bym wdepnął. Uczciwość przed samym sobą i relacja ze Sponsorem jest dla mnie najcenniejszym darem z jakiego mogę skorzystać stawiając pytanie „po co mi to?”. Samowola jest brutalna i staram się być otwarty na doświadczenia innych osób uzależnionych, bo leki też można dostać wcale ich nie potrzebując dla własnego oszołomienia się. Robiąc drugie okrążenie w pracy na Programie mogłem całościowo przyjrzeć się spektrum mojego chorego myślenia. Poddaję się zdrowieniu zamiast poddawać się próbom czy będę potrafił się zatrzymać. Chora głowa zaprowadziła mnie w wiele różnych zakamarków takich jak wypełnianie ankiety, aby wziąć udział w badaniach microdosingu, poszukiwania ceremonii Ayahuaski. Te myśli prawdopodobnie będą się pojawiać i będę stawać przed dylematami czy je podnosić czy od nich uciekać. Wiem, że dopóki to jest na poziomie myśli to mogę to zatrzymać. Natomiast kiedy ten lont się skraca to jestem na prostej drodze do automatyzmów z czynnego uzależnienia. Kolejnym newralgicznym punktem są papierosy, które również bombardują moje poczucie zdrowienia ponieważ, oszukałem sam siebie, że nauczyłem się palić w sposób kontrolowany.

Refleksje, które mi się nasuwają na koniec tego wpisu to rozróżnienie łamania abstynencji od jej złamania. Łamię się, kiedy poddaję się swojemu choremu myśleniu, chociażby o tym, że jest wiele substancji, których w życiu nie spróbowałem bądź łamię się kiedy zaniedbuję i przekraczam granice swojego zdrowienia sięgając np. po papierosa. Ważne jest być dla mnie w tych kwestiach uczciwym przede wszystkim wobec siebie, bo najcięższym kalibrem w chorobie uzależnienia są tajemnice. Jestem wolnym człowiekiem i mam wolną wolę, dlatego zawsze mam wybór czy decyduję się powierzyć opiece Sile Wyższej czy Sile Niższej, czyli mojej samowoli. Słyszałem o wielu różnych praktykach złamania abstynencji i powrotach, jak gdyby nigdy nic. Przede wszystkim staram się dbać o moje osobiste zdrowienie i swoją uczciwość. Napisanie tego tekstu też nie przyszło mi łatwo, bo to nie są raczej doświadczenia, które są miłe, ale tak działa podstępnie moja choroba. Dlatego tak ważne jest dla mnie stawanie w prawdzie, które jest podstawą do budowania szacunku do samego siebie. Cytując mądrość Wspólnoty Anonimowych Narkomanów – nie mam wpływu na swoją chorobę uzależnienia, ale mam wpływ na swoje zdrowienie.

Obecnie czytam: Antyczłowiek– Izabela Kopaniszyn.

%d blogerów lubi to: