Na początku drogi do zdrowienia zanim podjęłam decyzję wybrania między życiem, a śmiercią nie wybrałam życia. Koszty abstynencji wydawały mi się na tyle wysokie, że wolałam po prostu wybrać śmierć. Największymi kosztami wydawało mi się, że będę musiała wyjść przed samą sobą na światło dzienne. Pozwalać na to, aby nie tłumić emocji, uczuć tych prawdziwych, zważając na to, że nigdy ich nie poznałam, bo od dziecka izolowałam się od nich i bardzo szybko zaczęłam wytwarzać je sztucznie przez środki zmieniające świadomość. Nadal przerażają mnie emocje, uczucia i wszystko co z nim jest związane. Jednak zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że jeśli nie będę otwierać się właśnie na nie to długo nie dam rady.
Zanim przyznałam się do tego, że jestem uzależniona przeprawiłam się przez oddziały psychiatryczne i detoksy, a gdy miałam jechać do Monaru, powiedziałam to co powtarzałam, gdy słyszałam, że mam problem „Jestem za młoda na jakieś uzależnienia” i nie docierałam do różnych ośrodków. Wzięłam sobie bardzo do serca i do głowy to co wielu z nas słyszało „Młodość rządzi się swoimi prawami”. Uważałam, że kiedy mam się wybawić, eksperymentować jak nie w tych latach nastoletnich? Uważałam, że to jest normalne, że wszyscy rówieśnicy to robią to, dlaczego ja mam być gorsza. Przyznałam się do bezsilności przed drugim pobytem w szpitalu, gdy będąc w psychozie po narkotykach powiedziałam, że dłużej nie dam rady i chciałam po raz kolejny ze sobą skończyć, ale jak można się domyślić na tym się nie skończyło. Mając osiemnaście lat nie wyobrażałam sobie tego, aby przestać chodzić na imprezy, pić, brać, uważałam, że właśnie to jest życie, a tak naprawdę, było to ciągłe samobójstwo. Choć już rzadko kiedy brałam, bo to było przyjemnością tylko dlatego, że szukałam w czymś nienormalnym normalności i po to, aby jakoś funkcjonować to wydarzyło się wiele złych i traumatycznych przeżyć. Teraz wiem, że dopiero teraz zaczynam żyć.
Zdrowienie jest ciężką pracą, jednak zbieranie tych owoców w późniejszym czasie, które tak naprawdę sami sobie hodujemy jest piękne. Często myślę, że trochę zazdroszczę ludziom, którzy mieli swój „miesiąc miodowy” lub „różową chmurkę”, bo u mnie ten czas trwał parę dni, ale pamiętam, że każdy ma swoją drogę i o tym, że moja Siła Wyższa być może daje mi to co uważa, że jestem w stanie przejść. Kocham moją Siłę Wyższą i jestem wdzięczna za to, że mam w tym roku dwadzieścia lat i żyję, choć powiedziałam bardzo dawno, że jeśli dożyję choć siedemnastu lub osiemnastu lat to będzie cud. A prawda jest taka, że jestem cudem tak jak każdy z Was.
Wiktoria, zdrowiejąca uzależniona.
One thought on “Zacząć żyć naprawdę”